czwartek, 30 lipca 2009

Bolesny skurcz

Zastanawiam się czy im skurcze bardziej bolesne tym bliżej do porodu? Wczoraj miałam tak bolesny "skurcz", że powinnam się natychmiast narodzić jako nowy człowiek...ale poza tym , że pozostała mi lekka obawa, by taki nastrój się znów nie powtarzał, jakoś nie czuję, bym była dalej na ścieżce ku przemianie wewnętrznej. No może kolejny raz okazało się, że takie stany jakoś można przeżyć i że to MIJA. Świadomość ta nie pomagała mi jednak zbytnio w walce z koszmarnym smutkiem i rozpacza, które niemal nie pozwalały mi oddychać. Nie wiem czy był to atak lęku i rozpaczy spowodowany kumulacją emocji towarzyszących tym moim stanom "niewesołym" czy już tak bardzo daje mi w kość moja "praca". Pewnie wszystkiego po trochu, ale skłaniam się jednak ku destrukcyjnej pracy...
Nie wytrzymuje już tego zamknięcia i przymusowej bezczynności, a najgorsza jest świadomość, że nie bardzo mam wpływ na tę sytuację. Staram się, ale nie mam już sił wymyślać sobie zajęć i "myśleć pozytywnie". Jak to zrobić, gdy trzęsę się z bezsilnej złości, gdy muszę meldować się z każdym wyjściem do toalety i prosić o wyjście na przerwę, by coś zjeść i gdy słyszę "musi się Pani bardziej przywiązać do krzesła" od Uczonej Czarownicy? Jak znieść napad smutku i rozpaczy po cały dniu siedzenia w odosobnieniu bez żadnych rozwijających zajęć, ba bez żadnych zajęć! Podobno wszystko jest po coś, ale nie mogę odgadnąć czemu muszę się tak mordować...czemu tak długo? Najgorsze co może być to bezsilność, niemożność wpływania na rzeczywistość bezpośrednio nas dotykającą...
Żeby poradzić sobie z wczorajszym atakiem niemal fizycznego bólu - rozpaczy wypróbowałam prawie wszystkie dostępne i znane mi sposoby relaksacji i poprawiania nastroju (rozluźnienie mięśni, wizualizacja, czytanie pozytywnych treści). Nie bardzo pomagały. Chyba najbardziej pomógł wybuch płaczu i rozmowa z mamą, przytulenie się do niej (co rzadko się zdarza) i wymyślenie strategii radzenia sobie z destrukcyjną pracą na najbliższe tygodnie. Natomiast emocje i nagromadzony stres uwolniłam na basenie. Dawno już nie pływałam tak szybko!
Co do mojej fobii pracowniczej- bo tym momencie tę moją postawę mogę chyba tak nazwać, analogicznie do fobii szkolnej - postanowiłam w przyszłym tyg wziąć kilka dni urlopu , a później postarać się o L4 choć na tydzień i szukać pracy w domu ...Wydaje mi się, że siedzenie w domu jest w tym momencie mniej szkodliwe dla mojej psychiki niż tkwienie w mojej wieży w opustoszałej Akademii. Trochę ta moja strategia unikająca jest, ale na tyle mnie w tym momencie stać...A. wyjechała na miesiąc, nie mam się więc kogo fachowo poradzić...cóż muszę radzić sobie sama, dostępnymi środkami.
Czas przypomnieć sobie fraszkę Jana z Czarnolasu i zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie!

wtorek, 28 lipca 2009

ZASTÓJ ZAWODOWY W DOBIE KRYZYSU

Zastanawiam się czasem, jak całe tabuny filozofów przede mną, czym jest normalność...a co już odstępstwem od normy. Czy rzeczywiście trzeba dostosowywać się do ogólnych wytycznych, przyjętych przez "większość" zasad? Zawsze podobał mi się pogląd pitagorejczyków dotyczący prawdy obiektywnej, który można streścić sloganem - "tyle prawd ile głów", w końcu każdy z nas ma swoją własną prawdę, która jest mu najbliższa...
No właśnie, nurtuje mnie myśl, czy to normalne , że nie mogę wytrzymać psychicznie, a nawet fizycznie w pracy, w której cały dzień nic się nie dzieje, a ja nie mam żadnych obowiązków, poza robieniem kawy i siedzeniem na krześle pod telefonem, który i tak nie dzwoni...najwyraźniej wszyscy Wielcy Uczeni są na urlopach i siedząc w zaciszu...bibliotek tworzą kolejne" poczytne "dzieła...
Właśnie się podłamałam otrzymawszy po raz kolejny odpowiedź negatywną z naboru do jednego z Ministerstw...Mam wrażenie , że utknęłam tu na dobre:(, a mój temperament nie pozwala mi spokojnie siedzieć w samotności cały dzień, w dodatku czuję na sobie ciężki wzrok Uczonej Dyrekcji, czy aby na pewno jestem na stanowisku i pilnuję ksera...5 lat studiów dziennych, świadectwa z czerwonym paskiem, znajomość, może nie doskonała, ale jednak, języków obcych, pewne już doświadczenie zawodowe, komunikatywność i łatwość uczenia się, ambicja... i to wszystko psu na budę, że się tak kolokwialnie wyrażę! Zostałam SEKRETARKĄ, w dodatku Instytucji Państwowej, gdzie czasy PRL zdaje się wciąż trwają...
Może dla starszej pani praca, w której ma dla siebie całe dnie byłaby odpowiednia..w końcu można haftować, robić na drutach-szczególnie, że jest upalne lato, a ja? Ja nie potrafię na siłę czytać, uczyć się, czy godzinami siedzieć w internecie...owszem, gdybym była zajęta obowiązkami cały dzień, marzyłabym o przerwie spędzonej z kawą i nad książką...eh. Nie pojmie ten , kto nie spróbował przez 7 godzin wynajdywać sobie zajęcia dzień po dniu , godzina po godzinie, miesiąc za miesiącem.. niestety nawet za okno popatrzeć nie mam na co,bo wyłania się za nim mur i sala operacyjna sąsiedniego budynku, ze szczelnie zasłoniętymi oknami- na szczęście, "Chirurgów" wolę oglądać w TV!
A te wszystkie nabory na urzędnicze stanowiska? Jak dla mnie czasami zakrywają na kpinę. Ilez to razy wygrywają znajomości, a nie wiedza i kompetencje...a obecnie znalezienie pracy gdziekolwiek graniczy z cudem. Przyszło mi funkcjonować w okresie KRYZYSU finansowo-gospodarczego, a podobno Polski tak bardzo nie dotknął. Śmię wątpić skoro większość moich znajomych od ponad pół roku intensywnie poszukuje pracy-bezskutecznie. Często są to osoby z wysokimi kwalifikacjami, heh w kraju postkomunistycznym liczą się chyba inne wartości niż wiedza i uczciwość. Zdaje się, że z tonów pesymistycznych przeszłam w rozgoryczenie,,,a według A. pisanie bloga miało poprawiać nastrój ...no cóż.
Może następny post będzie miał bardziej optymistyczny wydźwięk...

czwartek, 23 lipca 2009

Trzeba zauważać chwile, kiedy jest się szczęśliwym


Życie mnie jednak często zaskakuje...szczególnie zmienność moich nastrojów i zdarzeń dookoła mnie...po ostatnich kilku naprawdę trudnych dniach, gdy niemal uginałam się pod ciężkim nastrojem depresyjnym, lękiem i brakiem nadziei na pozytywne zmiany w życiu...dziś mam chwilę-oby jak najdłuższą - na oddech i zbieranie sił, bo wiem, że moje "skurcze" znów powrócą...

Gdy rano szłam do mojej znienawidzonej pracy w "Państwowej Instytucji Przechowującej Ludzi Nauki" pomyślałam, że dziś muszę, nie, CHCĘ sprawiać sobie przyjemności, których nie dostarcza mi ani praca, ani bolesne wspomnienia czy życie prywatne (w każdym razie nie za często).
Najpierw zajrzałam do znajomej budki przy Świętokrzyskiej, gdzie bardzo miła pani sprzedaje naprawdę dobre kanapki (godna polecenia np. ta z kurczakiem, warzywami i śliwką:)) i inne cuda śniadaniowo-obiadowe...zaopatrzona w kanapę pomyślałam, że zjem ją z kawusią na fotelu dla gości, a nie przy biurku, oprę bose stopy na fotelu, jak lubię i będę miała gdzieś to, że w sekretariacie szacownego instytutu może nie wypada...w końcu podczas wakacyjnych miesięcy nie zagląda tam żywa dusza...
Idąc dalej ku mojemu gmachowi zauważyłam kątem oka na wystawie kioskowej nowy numer jednego z moich ulubionych magazynów kobiecych:) Każda uzależniona czytelniczka wie o co chodzi- miłe mrowienie w placach , które rwą się, by dotknąć lśniacej okładki i przewracać pachnące farbą drukarską strony "zapisane ręką" ulubionych pisarzy, publicystów, redaktorów, psychologów, aktorów , poetów...Tak więc moja wizja poranku w "pracy" wzbogaciła się natychmiast o śniadanie z mleczną kawką i ulubioną gazetą w ręku, na wspomnianym już fotelu...
Zaczęłam myśleć , że to mój dobry dzień , gdy kilka metrów dalej ujrzałam piękne, dojrzałe , głęboko czerwone maliny...szłam dalej wyobrażając sobie jak po sniadniu w "pracy" włączam sobie ulubiony serial- to nie żart, skończyły mi się już dawno pomysły na samodzielne wymyślanie zajęć - i delektując się owocami wzruszam się i śmieję sama do siebie oglądając zmagania dzielnych i pięknych lekarzy na salach operacyjnych , "Chirurgów" oczywiście:)

Pewnie i te miłe zajęcia nie uchroniłby mnie od marazmu i smutku w jaki popadam siedząc całe godziny w bezczynności, w moim ciemnym pokoju...ale TEN DZIEŃ jest naprawdę pełen dobrych momentów-oby nie zapeszyć- Uczona Szefowa (USZ)- od wejścia oznajmiła, że ze względu na upał pracujemy o 2 godz krócej!Cudownie, że okna USZ wychodzą na słoneczną stronę i robi się tam upał nie do wytrzymania...:) Dzięki temu ja posiedzę dziś w swojej zawsze zacienionej "wieży" krócej...
Obrazu radości towarzyszącej mi dziś nieśmiało dopełnił niespodziewany sms od całkiem sympatycznego Chłopaka, z którym los zetknął mnie podczas spływu kajakowego...więc po pracy idziemy na spacer zalaną słońcem starówką...pięknie bywa, a takie to wszystko przecież proste, zwykłe, prozaiczne i,,,przyjemne. I trzeba się cieszyć, podobno w życiu ważne są tylko chwile...

środa, 22 lipca 2009

Trudna droga ku dorosłości

A.(moja terapeutka) porównała proces mojego dorastania, przemiany jakie we mnie zachodzą, w trakcie kryzysu w jakim się znalazłam - do PORODU!. Zdaje mi się , że to bardzo trafne porównanie...niestety dorastanie w moim przypadku cholernie boli, "skurcze" są bardzo meczące i wydaje się , że nigdy nie miną...a do ostatecznego rozwiązania długa i kreta droga... Skoro jednak na nią weszłam nie pozostaje mi nic innego jak maszerować do przodu, choć zdarza się dość często , że robię parę kroków do tyłu lub po prostu zastygam, chowam się i ani pół kroku za kolejny las, przez który się przedzieram...Ucieczka, powrót z obranej ścieżki, którą jest dla mnie proces TERAPII (jako cel obrałam właśnie osiągniecie dojrzałości i usamodzielnienie się) nie wchodzi w grę,,,nie wiem nawet czy w tym momencie możliwy jest nawrót...
Dość pesymistycznie to brzmi, ale chyba właśnie zaczyna się jakiś skurcz pomniejszy, jednak i taki potrafi wymęczyć,,,,smutek, stres, niepokój,,,staram się pamiętać o ODDECHU, czasem przynosi ulgę,,,ale chyba potrzebne są bardziej radykalne kroki, w tym momencie ZMIANA...pracy, mieszkania, otoczenia, przekonań,,,z przeszłością ciężko się rozstawać, zwłaszcza, gdy przede mną NIEZNANE...
Rozklepałam sie, a właściwie powinnam przemyślec koncepcję tego bloga, by nie przypominał kociołka, w którym wszystko się miesza ...jak w tych słoiczkach polskiej firmy spożywczej, gdzie niby mamy gotowe danie, ale tak naprawdę ciężko ocenic jaki smak ma potrawa,,,a że szybko gotowe?? Chyba lepiej wygląda talerz przygotowanych samodzilenie, z precyzją i wysiłkiem potraw, gdzie świeże ogóreczki leżą pokrojone w słupki, mięso jest doprawione i ryż nie posklejany:) Od razu przyjemniej i człowiek wie co je,a z czego może ewentualnie zrezygnować ..hmm właśnie ujawniło się moje uwielbienie dla kulinariów, ale niestety głownie od strony pochłaniania:) no chyba , że akurat trwają "skurcze" i ścisnięty żołądek nie pozwala się cieszyć przyjemnością jedzenia:(
Jak na pierwszy raz chyba wystarczy...kwestia formy wymaga dopracowania, a treść w jednym zdaniu mogłabym określic jak:
opis przeżyc wewnętrznych, zdarzeń zewnętrznych i okoliczności towarzyszących na drodze do dorastania singielki z bagażem trudnych doświaczeń...ale i wieloma zainteresowaniami, marzeniami, pomysłami, które równiez warte są zamieszczenia:).