czwartek, 29 września 2011

małe tęsknoty...

Gdy widzę samolot nad głową, odczuwam dziwną nostalgię i smutek.
Przed oczami mam obraz Krety z jej cudnymi wioskami, plażami i uroczymi miastami...
Tęsknię za szafirowo-szmaragdowym morzem, biało-błękitnymi domami, pyszną kuchnią i uśmiechniętymi ludźmi, w uszach wciąż dźwięczą greckie melodie...
Tęsknię tym bardziej, że w tym roku nie byłam na żadnym wakacyjnym wyjeździe...a ja je jednak kocham, te podróże...slońce, ciepło, zapach Grecji:)
Jeszcze tam wrócę!!


wtorek, 27 września 2011

Na odwyku

Dziś wyszłam z moim smutkiem, który jak już mnie dopadł, tak wiernie towarzyszył czas jakiś, na spacer, na zakupy. Wracając szłam pieszo, mijając wille ukryte za płotami w spokojnej, starej dzielnicy Warszawy.
Niosąc zakupy i ciążący mi smutek i przygnębienie pomyślałam,że czuje się jak na jakimś zesłaniu. Nie dość, że tak mi źle, gdy budzę się i zasypiam sama, to jeszcze mieszkam na totalnym odludziu. Ironia losu czy pomoc w pracy nas sobą??

Dobiega pierwszy miesiąc terapii grupowej, behawioralno-poznawczej, jaką podjęłam. Dziś miałam jeden z cięższych dni. Przerabiałyśmy z terapeutką wykres moich emocji, które narastają w stresujących dla mnie sytuacjach i w pewnym momencie osiągać mogą maksimum, a potem naturalnie powinny spadać..ale ja przeważnie stosuje strategię "kontaktu" czy to bezpośrednio poprzez spotkania czy tez pośrednio np, przez internet, by jak najszybciej zbić tę fale smutku czy lęku.

No i nie tędy droga, bo takie zachowania tylko wzmacniają te niefajne emocje, a potrzebować będę coraz więcej "lekarstwa" w postaci spotkań z ludźmi. Traktuję ich nota bene dość instrumentalnie w takich momentach zapewne...nie spotykam się, bo chcę, bo lubię, ale bo MUSZĘ!

Jako, że terapeuci zachęcają nas do postępowania wbrew swoim schematom, dziś postanowiłam przetrwać smutek , bez wrzucania nowych zdjęć na profil społecznościowy, bez dzwonienia do znajomych...no jedynym ujściem dla emocji jest blog. W końcu nie od razu Rzym zbudowano...
Rzeczywiście smutek jakoś jakby odpłynął!!! W każdym razie zmniejszyl nasilenie...i teraz juz w sumie mogę się wybrać do koleżanki, która zaprasza na wieczór filmowy. W końcu przetrzymałam samodzielnie, a ide na zaproszenie, a nie wymuszając deseracko spotkanie:)
Poza tym myslę, że z czasem będę potrafiła zostawać na dłużej sama bez poczucia pustki i rozpaczy, ale tez chcę się do tego przygotować. Mam zamiar przygotować listę rzeczy, czynności, które mogą mi zastąpić spotkania z ludźmi, będą adaptacyjne i pomogą przetrwać trudne chwile! Zobaczymy co z tego wyjdzie...
Nikt nie obiecywał, że terapia będzie łatwa i przyjemna...:(

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

De ja vu??

Oh My God!
Tylko takie słowa przychodza mi na myśl.
Po raz kolejny w ciągu kilkunastu miesięcy straciłam pracę oraz związek.
Czy o się dzieje naprawdę? To pytanie zadają sobie także moi znajomi, a ja niestety ze smutkiem potwierdzam
Jestem recydywistką!

Jestem zaniepokojona faktem, że te zdarzenia jawią sie jako jakiś koszmarny cykl. Mam wrażenie , że wśród mężczyzn, z którymi się wiążę próbuje dostrzec tatę, także szefowie w poszczególnyc pracach prawdopodobnie w mojej podświadomości grali rolę idealnych ojców. Niestety ani w jednej ani w drugiej sferze to poszukiwanie taty nie sprawdziło się!

Od wszelkich autorytetów terapeutycznytch uzyskuje informacje o konieczności zachowania "postu" na płaszczyżnie relacji, bym otrzeźwiała, nauczyła się rozpoznawać wartościowe i prawdziwe relacje.

W każdym razie łatwo nie jest. Staram się podejmowac jak najwięcej działań, by dostac sie na intensywna terapie grupową. Chcę przepracowac ponownie moje nawyki i role wyniesione z dysfunkcyjnego domu.Nie mam innego wyjścia. Marzę, by zbudowac kiedys normalny związek, bez zawieszania się na 2 osobie, marze by znaleźć swoją własną tożsamość, cele i wartości, a co z atym idzie ciekawą pracę, by ustabilizowac swoje zycie, uzdrowic i uspokoic emocje...

Go forward!
aha i grrr muszę byc ostrozniejsz ajesli chodzi o mężczyzn, moja naiwność dziecka siega zenitu! tym razme dałam sie nabrac na piękne, gorace słowa , płynace z greckich ust ...oj boli! choc prawdopodobnie bardziej utrata złudzeń...


środa, 11 maja 2011

Punkt zwrotny i ...przyjemności zyciowe!

Utrata pracy, miłości, albo inaczej bliskiej osoby, mieszkania, poczucia sensu...
Mam wrażenie, że to wszystko razem zebrane stanowi jakiś punkt zwrotny, kolejny zresztą w moim życiu i na drodze do dorosłości...
Mozna się załamać, albo powolutku odbijać od dna i przeć do przodu...pomimo ciężkich i bardzo ciężkich chwil smutku, żalu, lęku i paniki...wydaje mi się , że jestem na tej drodze wzwyż.
Mam wrażenie, że Ktoś nade mną czuwa, nie pozwala mi sie zbyt długo smucić i zsyła zdarzenia, postacie, możliwości, które wystarczy wykorzystać ...oby w odpowiedni sposób.

***a propos mieszkania, spotkałam PRZYPADKIEM(?!) pewną przemiłą straszą panią, która jak się okazuje jest dośc samotna, zawsze chciała mieć córkę i ma podobne doświadczenia życiowe do moich...więc znakomicie się rozumiemy...zapytałam o możliwość wynajmu pokoju. Okzauje się , że owszem jest taka opcja, w dodatku baaardzo korzystna ekonomicznie...więc jak tylko znjade pracę
***a propos pracy, zaczęłam otrzymywać telefony w sprawie ofert pracy, na które wysyłałam aplikacje ...rozmowy trwają...jestem dobrej myśli. Poza tym zajęłam się wolontariacka prcę z dziećmi- odważyłam się spróbować i jakoś poszło. Stałam się nawet "ulubioną nową ciocią" hehe, efekt nowości:)
***a propos bliskich...okazuje się, że mam gdzie nocować, gdy przyjeżdżam do stolicy...okazuje się, że mam z kim zjeść obiad, umowić się na fitness lub kawę...okazuje się , że mam kolezanki, kolegów, którzy rozsyłaja moje CV, opierdzielaja , gdy trzeba, są w stanie wesprzeć finansowo, piszą, dzwonią...wspierają, choć jak wiadomo człowiek w takich ekstremalnych chwilach jest sam ze sobą...no ja sobie pomagam towarzystwem miska, od czasu do czasu:)Bilans jest taki, że zyskałam trochę nowych znajomych, odnowiłam zaniedbane kontakty i straciłam jedna czy dwie koleżanki, sytuacja zrewidowała "przyjaźnie"...
***a propos zakochania...w trakcie...a co z tego wyniknie...na razie mamy wspólne ulubione filmy, muzykę, doświadczenia, ulubione sporty, wartości...a czy to wystarczy...ja się próbuję uśmiechać tam do Góry...i ufać! aha i czasami na siłę powstrzymuję zapędy różnej maści...łatwo nie jest , ale nauczona doświadczeniami, wiem , że warto...mniej znaczy więcej...pilnuj się Dziewczyno!!:)

Mam przed sobą sporo pracy...to jedno wiem na pewno!a cała reszta...czas pokaże...

Przydłoby sie jeszcze skupic na magisterce, ale nie bardzo wiem jak, w Warszawie obecnie tyle sie dzieje w kulturze, sztuce...Noc Muzeów, Festoiwale Zydowskie, wystawy...moje ulubione! No i wiosna! Biegamy z kuzynka pomiędzy polami, jeździmy rowerami, a wszytsko pachnie i odurza...Przyroda jest jednak najdoskonalszą sztuką!
No i te motyle w brzuchu...dawno nie budzone, eh skup się!:)

czwartek, 5 maja 2011

Love is in the air?????

Ratunku! czy ja się potrafię zdrowo zakochać i nie stawiać faceta na piedestale, nie idealizować go i nadal skupiać się na swoich potrzebach oraz strategiach ich realizacji, RÓŻNYCH strategiach??!!

Czy można się zakochać po kilkunastu smsach, dwóch spotkaniach, kilku telefonach?

Czy można traktować mężczyznę jako dodatek a nie jako centrum swego świata??Jak to zrobić?

Czy spotkałam go za wcześnie??

Ratunku!Nie chcę tego spieprzyć, zanim jeszcze się zacznie...

poniedziałek, 2 maja 2011

syndrom SZWĘDACZA

Nie wiem o co tu chodzi...znów mnie nosi!!Zastanawiam się z czego to wynika i czy jest "normalne". Wystarczy, że pół dnia posiedzę w domu,a już nie mogę usiedzieć w miejscu.
Narasta we mnie poczucie niepokoju, chęć wyjścia na zewnątrz, ruchu, spotkania z kimś znajomym, a najlepiej wszystkie powyższe na raz. Niepokoi mnie to, staję się nerwowa, płaczliwa...robi mi się smutno. Może to jest odczucie samotności właśnie?

Tylko co z tym fantem zrobić? Staram się raczej myśleć kategoriami potrzeb...czuję niepokój, bo? Potrzebuję...czego? Co mi potrzebne? Ruch? Przestrzeń? Kontakt z ludźmi?z
Czuję coraz większy stres,smutek...chcę czuć sie lepiej, potrzebuję bliskości, bezpieczeństwa, rozwoju, ...PRACY, MIŁOŚCI,BLISKOŚCI, POCZUCIA SENSU...

Mam do napisania pracę magisterską, przeraża mnie to , że nie mogę się zmobilizować i skupic przy komputerze...jak mam pisać, skoro czuję , jakbym miala wybuchnąć? Czuje się okropnie...wkurzają mnie te nastroje...

Na zwewnątzr jest strasznie zimno,więc brat nie bardzo chce się ruszyć , by ze mną pobiegać...koleżanka siedzi w domu z dzieckiem, siostra w pracy...męczyc się dalej czy iść samej?Czy wtedy nie bedzie mi jeszcze smutniej, że nie biegam sama...a wokół pustka? W Warszawie poszłabym na bieżnię...na fitness, tutaj,,,musze sobie jakoś radzić. Kurcze, może to mój lęk przed samotnością i uczuciem rozpaczy najbrdziej mnie blokuje i przeraża?

Wyciągnę mamę na spacer albo idę pobiegać...zobacze jak będę się czuła...

niedziela, 1 maja 2011

Poszukiwania czas zacząć czyli Margo w małym mieście

Szukajcie a znajdziecie...tylko czy wszędzie?

Powróciwszy do mojego rodzinnego 24tysięcznego miasteczka zaczęłam od poszukiwania znajomych i odnawiania kontaktów.
To mi się częściowo udaje, ale z trzech bliskich koleżanek z czasów Liceum, została jedna. K.ma męża, śliczną córeczkę i na szczęście mieszka niedaleko. Szczególnie w chwilach smutku i rezygnacji pomagają zabawy i wygłupy z jej zabawną dwulatką oraz wspólne spacery i kawa...

Mieszka tu też moja ulubiona kuzynka An., którą wyciągam wieczorową porą na rowery. Śmigamy polnymi drogami, narzekamy na facetów i pracę/jej/ich brak/ i wymieniamy książkami. Dzięki niej powróciłam do lektury!Brakowało mi książek, ale nie mogłam się skupić na czytaniu...dzięki pożyczonym przez An. "Dziewczynom z Portofino" G. Plebanek, znów zarywam noce:)BTW, gorąco polecam wspomnianą pozycję!!


Hmm i to by było na tyle, jeśli chodzi o znajomych, oczywiście jest jeszcze najbliższa rodzina, ale z tą wiadomo, raz lepiej raz gorzej...
Staram się odnawiać dalsze znajomości, ostatnio przy bibliotece miejskiej spotkałam znajomą poznaną kilka lat temu na stażu.Umówiłyśmy się na ewentualny basen lub spacer:)

Generalnie czuję, że z mojego miasta wyrosłam.Wszystko jest obce, małe, ciasne...często włącznie z umysłami mieszkańców...

Mój program aklimatyzacji i poprawiania samopoczucia obejmuje także poszukiwanie mozliwości rozwoju, tu gdzie na dany moment jestem. Szukałam więc zajęć zarówno sportowych , jak i zawodowych:

Zaczęłam od wizyty w Fundacji-Punkcie konsultacji i wspierania zawodowego.Z nazwy wynikało, że znajdę tam jakies wsparcie i pomoc w aktywizacji zawodowej.Nic bardziej mylnego. Musiałam się mocno namęczyc, by wyciągnąc z pań informacje na temat ew. szkoleń zawodowych(być moze pracując w tak obskurnym budynku, tchnącycm PRLem, tez by mi się nie chciało). Usłyszałam , że nie ma funduszy na projekty i szkoleń w tym roku brak...no chyba ze jednodniowe szkolenia pod koniec maja i czerwca, ale generalnie to nie ma.:)Tak więc po usilnych pertraktacjach zdołałam przekonać panie, że jedniodniowe szkolenie z zakresu prawa pracy np. to lepsze niż nic i chętnie się na nie zgłoszę. Niechętnie wzięły mój nr tel...ciekawe czy zadzwonią...?

Kolejnym punktem programu aktywizacji zawodowej była wizyta w czcigodnym przybytku- Urzędzie Pracy. Odwiedziałam pokoj nr 12, w którym dowiedziałam się, że pula stazy płatnych dla osób z doświadczeniemn zawodowym( a takie podobno mam) została wyczerpana i nie mam co liczyc na ich pomoc, a w pokoju nr 13 powiedziano mi, że żadne tzw. prace interwencyjne mi się nie należą, gdyż mam za wysokie wykształcenie, za dłuo nieprzerwanie pracowałam w ostatnim czasie i nie wychowuję samotnie dziecka.
Pozostaje mi bić się w piersi wołając: Mea culpa, mea culpa...
Na szczęście nie odpuszczałam i w mojej wędrówce po UP trafiłam do pokoju nr 8(moja szcęśliwa cyfra:))...po zarejestrowaniu jako berobotna, będę mogła chociaz zapisac się na szkolenia zwodowe np. podstawy księgowości i kurs interpersonalny, a przy odrobinie szczęscia i duuuużej determinacji moze nawet uda mi się zapisać indywidualnie na szkolenie z zakresu apikacji biurowych...no no! Po weekendzie ide się rejestrowac i zapisywać...
Ofert pracy oczywiście nie ma...oprócz tych dla murarzy i spawaczy...(nie ma jak fach w ręku).

Stwierdziwszy,że od ręki zajęcia nie znajdę, udałam się w kierunku lokalnego Centrum Kultury, gdzie znajduje się obok sali kinowej miejskie Centrum Wolontariatu.Tam zastałam drzwi zamknięte na głucho, brak jakichkolwiek danych teleadresowych, tylko kilka plakatów nt. ogólnopolskich akcji społecznych i ...panie sprzątające PRLowskie wnętrza starego kina.Na moje uprzejme pytanie kiedy mogę kogoś zastać w Centrum, odpowiedziały jedna przez drugą, że pracują tam we wtorki(tego dnia był właśnie wtorek)...no ale dzisiaj nikogo nie ma...

Nie odpuszczałam i w tym zakresie. Zapukałam do świetlicy przy mojej parafii, gdzie znajduje się Koło Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym...zostałam powitana z otwartymi ramionami jako wolontariuszka, ale i obsadzona niemal na siłę na w roli pedagoga, którego krzesło od dłuższego czasu stoi puste...no zobaczymy, jak sobie poradzę w zawodzie, od którego uciekałam skutecznie od zakończenia studiów...ale podobno nie chodzi o to, by wyzbyć się lęku, ale by działać pomimo niego!

Podsumowując, pracy szukam nadal w stolicy, ale zajęć dodatkowych w obecnym miejscu pobytu.
Wśród zajęć dodatkowych szukam tych ruchowych, pomagają wyrzucić trochę efektów ubocznych stresu. Jednak i w tym zakresie nie jest łatwo w małym mieście.Udałam się na poszukiwania zajęć fitnessu...przeszłam całe miasto(zajmuje to ok 45min:), a jak dotarłam do miejsca. gdzie niedawno pojawił się klub sportowy, zastałam już tylko tablicę "Lokal do wynajęcia"...

Staram się biegać na basen raz w tygodniu, dopóki jest otwarty(od czerwca przez całe wakacje przerwa!) oraz czasem truchtam pomiędzy polami lub wyciągam dziewczyny na spacery...oczywiście za każdym razem, jak jestem w Warszawie, idę do klubu sportowego, gdzie podczas aerobiku czuję się fantastycznie...odrywam mysli od kłopotów, skupiam się na ćwiczeniach przy energetycznej muzyce...fajnie byłoby pewnie prowadzić takie zajęcia...hmm.

eh chyba za długo już siedzę bez ruchu w domu, zaczynam myśleć o braku pracy, pieniędzy...Warszawy, wsparcia, miłości...i z lawiną spadam w dół...i wszystkie powyższe starania tracą na znaczeniu w obliczu poczucia osamotnienia i bezsilności, otaczającej mnie karłowatej rzeczywistości,,,czemu brak mi sił, wiary, mocy?

Chcę wziąć się za pracę!Pod koniec tygodnia mam interview z anglojęzycznym dyrektorem działu IT w instytucji finansowej...to moja szansa, a ja w siebie nie wierzę, w moje zdolności językowe:(. Chcę przygotować się do tej rozmowy- napisać sobie informacje na temat moich doświadczeń zawodowych itp. in english, poczytac o pocwiczyć,poczytac o firmie...a jakos nie mogę się zmobilizować. Nie jest to stanowisko o jakim marzę, ale w obecnej sytuacji , praca nawet na kilka miesięcy byłaby dobra...więc? Gdzie moja energia do działania?
Chyba potrzebuję ruchu...może to mnie odblokuje?

wtorek, 26 kwietnia 2011

NADWRAŻLIWI

"Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi/za Waszą czułość w nieczułości świata,/za niepewność wśród jego pewności,(...)za Wasz lęk przed absurdem istnienia(...)za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością,/ za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego/za nieprzystosowanie do tego co jest, a przystosowanie do tego, co być powinno"(Kazimierz Dąbrowski, psycholog, psychiatra, filozof)

Autor słów powyższych w rozpadzie psychicznym i towarzyszącym mu cierpieniach , upatrywał potencjał rozwojowy i możliwości wejścia na nowy, wyższy poziom...I HOPE!!

wtorek, 19 kwietnia 2011

Od dna można się jedynie odbić!Psychologia pozytywna na kryzys?


Dorwałam ostatnio jeden z miesięczników o tematyce psychologicznej.
Kupiłam go - pomimo braku pracy, mieszkania i zmniejszającej się z dnia na dzień sumy pieniędzy. Głównie ze względu na artykuł tzw. "kobietki po przejściach", a dokładnie po rozwodzie. Opisuje ona swoje zmagania z trudną sytuacją.
Opisuje narzędzia , dzieki którym wyszła z dołka. Sięgnęła po tzw. psychologię pozytywną.
Bohaterka artykułu wyznaczyła sobie nastepujące strategie, dzieki którym miala poczuc sie lepiej...niektóre z nich nawet dobrze znam:)
1 strategia: Przyjaciele - częste spotkania ze znajomymi!( starm sie stosować, ale siedząc w moim małym miasteczku, jest to utrudnione, mam tu raptem jedną koleżankę i kuzynkę)
2 strategia: - odnajdywac rzeczy, czynności, które sprawiaja nam przyjemność, stosowac podczas "złych dni" ( włansie taki zaliczam)np. zwiedzanie galerii, kupowanie ulubionego wina, kawy, malowanie itp. ( hmm znów widzę niejoko trudność z realizacja tego punktu w P., gdzie nie ma nic poza basenem i małym kinem- moze wreszcie sie na niego wybiorę?)
- ważne by regularnie wypisywac rzeczy, osoby itp, za które moge byc wdzieczna, chocby tylko 3 , ale codziennie!( stosuje od 2 dni...cóz mam dach nad głową, rodzinę, znajomych, z którymi od czasu do czasu moge sie spotkać, jestem osoba otwartą, latwo nawiązuje kontakty)
3 pisanie - opisywanie swoich wyobrażen, jak to bedzie, gdy smutek, lęk juz minie, jak sobie ułoże fajnie życie(znajde pracę, mieszkanko, pasje, będę sie spotykac ze znajomymi, znajde cudownego, kochającego chłopaka..)
4 zmiana sposobu myslenia...problemy są przejściowe, zdarzają się cięzkie moemnty w zyciu u każdego , mijają...znów będę szczęśliwa.

Postaram się zastosować w obecnej sytuacji...od dna mozna się tylko odbić!!
Dziś po tragicznym poranku, gdzie smutek bolał bardziej niz migrena, zebrałam się w sobie i postanowiłam ratować. Wyciągnelam brata na basen. Ruch dobrze robi na stres.Bylismy tez w saunie - suchej, parowej. Fajnie się tak wymęczyć.
Pogralismy tez w ping-ponga:) Podobało się to moejmu wewnętrznemu dziecku:).
Oprócz tego wzięłam tez magiczną pigułkę, bo stwierdzilam, że szkoda mojego zycia na totalne zapadanie sie pod naciskiem rozpaczy! Wszystko razmem pomogło, widzę znów światełko w tunelu.