środa, 28 stycznia 2015

Atak i małe wielkie zwycięstwo!

Wygrałam czy przegrałam?Z lękiem? Dopadł mnie po raz pierwszy w pracy: najpier okrutny płacz i smutek, potem narastajacva fala gorąca, lęku i słabości...myśli typu co się dzieje i czemu? I co teraz?
Zaczełam z koleżanką ustawiać segregatory- ruch i zajęcie , na którym się skupiłam pomogły przetrwać. Zerknęłam na zegarek, męczyło około 15 minut.
Przy okazji udało mi się ustalić wizytę u terapeuty.
 
Generalnie chyba wygrałam, minęło, a ja nie spanikowałam całkowicie, przeczekałam i wiem ,że się da. Tłumaczę sobie, że to z napięcia z powodu pracy i innych stresów i, że taką już mam reakcję na napięcie...ważne by nie napędzać machiny tylko się relaksować i ją spowalniać, a jak dopadnie mnie lęk...przeczekać...Zawsze mija! Jak się nie będę nakręcać będzie coraz rzadziej dopadał!! Jednak dobrze mieć wtedy kogoś przyjaznego obok.


Zwycięstwo, a nawet po prostu przetrwanie trudności daje kopa i nadzieję na przyszłość!

 

czwartek, 22 stycznia 2015

Dziennikarstwo podróżnicze- kwestią sugestywności?

Idąc za ciosem zapytałam wyszukiwarkę o dziennikarstwo podróżnicze.
Znalazłam bardzo ciekawy wywiad z autorytetem w tej dziedzinie Brandonem Presserem, autorem przewodników Lonely Planet. 

Presser twierdzi, że aby zostać tego typu dziennikarzem potrzebne są konkretne cechy,  takie jak: 
świetne wyczucie językowe, umiejętność zbierania informacji, komunikatywność, inteligencja. Twierdzi również,że taka osoba "musi być także pełna entuzjazmu oraz gotowa, aby pukać do drzwi wydawnictw tak długo, aż ktoś je otworzy." Myślę, że z tym ostatnim miałabym  największy kłopot.
A dziennikarz radzi:"Zawsze powinieneś zrobić wszystko, co się da, aby przekonać redaktora, że to właśnie ciebie powinien wysłać w określone miejsce i pokazać mu, dlaczego to właśnie tobie powinien powierzyć napisanie danego przewodnika turystycznego czy artykułu.”
Żeby móc kogokolwiek przekonać do swoich racji, najpierw samemu trzeba w nie uwierzyć!Zatem jak ich przekonać?!?


 

 

Podróżowanie jako praca lekarstwem na frustrację?

Czuję...smutek, napięcie. To chyba taka sytuacja, nad którą miałam się wg. terapeuty zatrzymać i przyjrzeć swoim emocjom i myslom. Zwłaszcza myślom.

I co?Nie wiem, kurczę nie wiem. Wkurwia mnie to już na całego! Znów to samo, poczucie uwięzienia, niemocy, złości i przygnębienia, a  czasem aż lęku, gorąco mi się robi,. jak myślę,że...no właśnie co? Że siedzę "zamknięta" w małym gabineciku,,w odosobnieniu, przez kilka godzin...a nie mam czym zając głowy i rąk. (czyli pewnie wraca stary zakorzeniony lęk szpitalnego zamknięcia)
Może czas się tym myślom przyjrzeć. Jak to zamknięta? Przecież drzwi otwarte, mogę wyjść...tylko po co wyjść? By zaraz musieć wrócić  znów do tego biurka i komputera, do samotności. No właśnie jaka samotność? Przecież za ściną są ludzie...nie jestem sama w życiu...a tylko chwilowo...mogę do kogoś zadzwonić napisać, odezwać się..

Hmm nie rozumiem czemu moje samopoczucie zależy od nastroju tak bardzo i jednego dnia nie przeszkadza mi zbytnio moja sytuacja  w pracy, a innego nie mogę wysiedzieć w miejscu. O co tu chodzi, może to jednak działanie hormonów, na które nie bardzo mam wpływ...bo jak to możliwe? Przecież sytuacja obiektywnie się nie zmienia...
Musi być coś nie halo z moim organizmem...może tak działają stany depresyjne i lękowe...no dobra niech sobie są..jest ten lęk i samotność, może to przyjąć i działać pomimo tego?


Smutno mi to może sobie poplączę, przytulę sama siebie, zrobię dla siebie coś dobrego?
Czuje napięcie, to może się przebiegnę po schodach w te i z powrotem?A może to zostawię i posiedzę , popisze,,,
Lęk budzi jedynie myśl, ze moze cos jest nie tak z moim ciałem , mozgiem, a ja nie wiem...a jakbym wiedziala to co?
Czy cos by się zmieniło? Może tak ,a moze tez tylko akceptacja  byłaby możliwa?

Piszę tak i piszę, myślę... i chyba wtedy jest mi nieco lepiej. Nie jestem już sama, bo sama sobie towarzyszę w tym niełatwym momencie...i przypominam,ze ten stan mija, minie i znów będę radosna i spokojnie odetchnę....własnie mozna pocwiczyc jeszcze oddech przeponowy, podobno dziala cuda :)
A jutro mam wolny dzien, nie liczac wizyt u specjalistow- zrobie cos dla siebie...

A dziś, a teraz? Może by popracować , bo za to mi płacą, a może poszukać innej pracy ...bo jest szansa,ze płacić będą więcej i ze zajmę umysł bardziej rozwijającymi zadaniami.
Tu jak zwykle pytanie: co i gdzie chciałabym robić? Podróżować , robić zdjęcia i opisywać te podróże! Praca idealna? Taka się wydaje, choć takich chyba nie ma.
A jak z szansami na realizację? Hmmm pewnie trzeba by poszukac miejsc, które taką pracę oferują....odważyć się i spróbować  przekonać innych, że się w takiej pracy odnajdę, ze podołam, że mam predyspozycje ...kompletnie nie wiem jak to zrobic i gdzie zacząć :(



Po wypłacie odezwę się do coacha, doradcy zawodowego...a teraz może warto zajrzeć do wydawnictw podróżniczych, skoro chcę być  dziennikarka podróżniczą? :) Co robię w tym kierunku?
Moja stronka o wycieczkach? Fotografowanie?Pisanie bloga?Czytanie o podróżach?Planowanie kolejnych wycieczek i podróży?
Czyżby to była naprawdę moja wymarzona praca i stąd te doły, bo jestem daleko od niej siedząc za biurkiem i klepiąc mało istotne maile. Może tu jest pies pogrzebany? Skąd wziąc odwagę, by dążyć do reazlizacji marzenia, by uwierzyć,że to możliwe i że to jest moja pasja, mój cel?
Aaaaaaa!Help.Jak bardzo w siebie nie wierzę i bojkotuję swoje szczęście. :(



poniedziałek, 19 stycznia 2015

Działanie i...dorastanie!


No właśnie: "czy możesz coś z tym zrobić?". Prawie zawsze można!
Właśnie zapisałam się na warsztaty dotyczące programów graficznych i organizacji strony www. Mam nadzieję,że nowe umiejętności pomogą znaleźć wymarzoną pracę w obszarze promocji lub też pomogą poprawić wygląd mojej fajesbukowej strony podróżniczej Recipefortrip.

Poza tym wciąż szukam ciekawych ofert pracy i wysyłam CV, choć na razie bez odzewu. Dajmy im czas :)

To co przychodzi mi najtrudniej, to przełamywanie lęku przed konfrontacja z szefostwem, by dookreślić chociażby termin mojej umowy. Szef z miną niczym chmura gradowa paraduje od kilku dni, a ja boję się jego nieprzychylnej reakcji...Coś jest na rzeczy w tych moich stosunkach z przełożonymi. Powtarzam sobie,że to nie mój rodzić, że ja jestem już dorosła, że jak ktoś się skrzywi czy będzie zły, to nie koniec świata. Mogę stawiać granice i wymagać konkretnych odpowiedzi...ale i tak jest ciężko.

Czy dorośli naprawdę kiedyś dorastają?Czy już na zawsze każdy nosi w sobie małe dziecko, potrzebujące wsparcia i obawiające się cudzej złości?? A może tylko niektórzy "dorośli" nie-dorośli tak mają?I znów wraca leitmotiv mojego bloga czyli dorastanie....jakie to cholernie niełatwe, prawda?







środa, 14 stycznia 2015

Próba ognia - IZOLACJA, czyli oswajanie lęku

Sesja terapeutyczna, którą ostatnio odbyłam, ma owocować kolejnym eksperymentem psychologicznym. 
Już dawno odkryłam,że podczas nasilenia objawów moich stanów depresyjno - lekowych, męczy mnie często odczucie na kształt klaustrofobii. Nie potrafią tego zrozumieć często nawet osoby również cierpiące z powodu ataków paniki czy fobii społecznych, bo one chronią się przed lękiem i ludźmi w domu. Ja mam odwrotnie. Często podczas takich stanów, wystarczy, że mam przymusowy areszt domowy (np. choroba, brak planów "wyjściowych", okropna pogoda, itp.) i pojawia się bardzo silne napięcie oraz chęć wyjścia. To jakaś forma ucieczki od lęku i poczucia,że jestem ograniczona, zależna,wręcz uwięziona...że stykam się z wielkim osamotnieniem. 


Celem eksperymentu, który mam przeprowadzić jest właśnie próba dowiedzenia się, skąd bierze się ta silna potrzeba wyjścia, spotkania z ludźmi, ucieczki z mojego subiektywnego "wiezienia". (A jestem wówczas gotowa przejechać pół miasta, by spotkać się z jakąś przyjazną duszą, czy nawet o 22-giej iść na siłownię. Wszystko, by tylko odczuć ulgę od napięcia i lęku).
Wg. mojego terapeuty w chwili takiego niepokoju z powodu izolacji, mogę wyjąć kartkę i pisać. Opisywać wszystko, co mi się nasunie na myśl. A myśli mam w takich chwilach ogrom. To podobno też sprawka adrenaliny- napędza krew, ta odżywia i dotlenia mózg,a  ten produkuje myśli jak szalony. Czasem odczucie szaleństwa jest bardzo wyraźna w takich stresowych momentach...
W każdym razie mam wytrzymać, przetrzymać chęć ucieczki, telefonu do przyjaciela itp. Skupić się za to na emocjach i myślach. Co się dzieje, czemu się tak czuję, jakie obawy przychodzą mi do głowy, o czym strasznym myślę?
Chyba chodzi o to,by znaleźć odpowiedź na pytania: czy w  takiej lękotwórczej dla mnie sytuacji uaktywnia się coś w mojej podświadomości - coś, co zapisane zostało tam bardzo dawno temu (np. emocje wywołane dość długim, samotnym pobytem za małego  dzieciaka w surowym szpitalu) czy raczej to moje obecne wyobrażenia wytwarzają lęk. Bo lęk jest wtórny, najpierw jest myśl, ale kłopot w tym, że ta myśl jest często mało uchwytna, albo w ogóle nie możliwa do uchwycenia - bo właśnie  siedząca głęboko w podświadomości...
Mam oczywiście swoje podejrzenia i hipotezy, co do mojego lęku przed zamknięciem i osamotnieniem, ale ciekawa jestem czy uda mi się coś mądrego jeszcze odkryć. 


Bardzo chciałabym się nauczyć, jak przetrwać  w takim stanie i nie szukać na siłę towarzystwa, nie uciekać od lęku, poczucia totalnego opuszczenia i porzucenia oraz rozpaczy. Wydaje mi się,że te emocje właśnie do rozpaczy i bezbrzeżnej paniki mogą mnie doprowadzić....nawet teraz, jako dorosłą osobę, w sytuacji obiektywnie nie zagrażającej mi w niczym. 
A jednak...dla małego dziecka porzucenie, strach, brak poczucia bezpieczeństwa, bliskich, ciemność i przemoc jest często niemal wyrokiem śmierci....być może ta obawa tkwi głęboko w mojej psychice na poziomie małej przerażonej i samotnej dziewczynki. 
Czas się  z tym rozprawić, Zobaczyć,że ten lęk i smutek mnie nie zabiją, nie doprowadzą do szaleństwa i...nie będą trwały wiecznie.
Uff, jakie to może być nieprzyjemne. Mam nadzieję,że eksperyment się powiedzie i będę go mogła z dumą opisać. I że to będzie wreszcie krok do przodu.