poniedziałek, 12 października 2009

Jak nuczyc się bycia ze sobą?

Się rozchorowałam...i nie muszę przez cały tydzień oglądać mojego burego pokoju w pracy czy moich czcigodnych Uczonych Szefów! Fajnie ...tyle , że zostałam ze swoim najtrudniejszym przeciwnikiem. Sama sobą i swoją samotnością.

I tu sie pojawia szansa!Tak sobie wykombinowałam wstając dziś bladym świtem , tuz przed 12:)Choroba trzymająca mnie w domu stwarzać może szansę na uczenie się siebie , swoich reakcji i zajmowania się sobą, bez poczucia opuszczenia ...no zobaczymy czy nie zniknę:)Bo takie mam czasem wrażenie, gdy zostanę sama, nie opowiem komuś o moich przeżyciach , emocjach ...to zniknę, nie będzie mnie, moich przeżyć , dokonań albo będą nieważne...Byc może ten blog tez traktuje po części jak słuchacza, jak pamiętnik , który przetrzymuje dowody na moje istnienie??

Dzień zaczęłam nieźle...nie wpadłam w panikę!ON wyszedł po pożegnalnym buziaku do pracy(w przeciwieństwie do mnie, ma PRAWDZIWA pracę, dająca satysfakcję, sensowne zarobki i mnóstwo kontaktów z ludźmi), a ja zaczęłam myśleć o przyjemnych planach na resztę dnia i zasnęłam:)
Jednak po kolejnej próbie wstanie z łóżka coś się zacięło...zamiast się zmobilizować do działania...zamęczałam swoje ciało, poszukując na nim wszelkich niedoskonałości , które mogłabym wymęczyć...To zajęcie bardzo wciąga, pozawala jakby nie myśleć, odreagować napięcie?? Wiem ,że niszczę siebie i nie bardzo wiem jak to przerwać...

Nastrój wyraźnie mi się popsuł, po telefonie M. Dzwonił zapytać jak się czuję, ale tez przekazał mi wieści nie bardzo optymistyczne. Nasz weekend w Krakowie, który planowaliśmy od tygodnia, stanął pod znakiem zapytania. Zle znoszę, sytuacje, gdy plany się wywracają, tym bardziej , że ON i tak jedzie tam na kilka dni służbowo...kolejna okazja, by ćwiczyć "samodzielność emocjonalną"...

Więc siedziałam sobie głodna, smutna, za oknem deszcz na zmianę z przejaśnieniami...zupełnie jak moje samopoczucie. Mam wrażanie , że często współgram z pogoda...Powinnam mieszkać w słonecznej części świata!
Przypomniałam sobie o swoim planie na "dzień z samą Sobą"...zrobiłam kawę latte w olbrzymim kubasie z bita śmietaną i pyszne kanapki z domowej roboty powidłami...już mi nieco lepiej.

Przypomniałam sobie o blogu...mam chęć zacząć następny...tym razem o poszukiwaniu pracy, efektywnym poszukiwaniu zajęcia! Natchnął mnie świetny film , na którym wczoraj byliśmy z M.- Julie & Julia z M. Streep- genialna rola komediowa!
Obie bohaterki , jedna w czasach współczesnej Ameryki , druga w połowie XX wieku we Francji szukają dla siebie zajęcia. Zajęcia , które
da im satysfakcję i poczucie szczęścia i mocy. Obie Julie maja co prawda fantastycznych facetów, którzy je mocno wspierają... i talent do gotowania! Dla nich ich pasja, staje się po części sposobem na życie i realizację.
Ta współczesna Julia postanawia prowadzić blog o gotowaniu(za namową męża). Stawia sobie cel- zrealizować i opisać na blogu wszystkie przepisy z książki wydanej przez tę francuską Julię. W ciągu roku.



Podczas oglądania filmu wpadałam w coraz większe zdziwienie...jak wiele mnie z tymi bohaterkami łączy! Nawet M.to zauważył ze śmiechem.
Podobnie jak Julia z USA mam kiepską pracę sekretarki, brak perspektyw materialnych i pomysłu na zmianę...i fajnego faceta:)oraz koleżanki z sukcesami zawodowymi.

Z kolei podobnie jak Julie z Francji poszukuję sposobu na realizacje siebie...ona zaczynała od kursu szycia kapeluszy, poprzez spotkania brydżowe, aż natrafiła na kurs gotowania - zresztą na bardzo wysokim poziomie. Patrząc jak bohaterka za wszelką cenę próbuje dorównać zawodowym kucharzom - szatkując całe kilogramy cebuli wieczorami w domu- przypomniała mi się moja chęć dorównywania innym. Perfekcjonizm , który czasem się włącza np. na meczach siatkówki jest pomocny, ale tez często odbiera radość zabawy i stwarza poczucie, że muszę coś komuś udowdnic. Pewnie swoją wartość...

Z kolei słuchając Julii z USA, która żaliła się mężowi, że musi zacząć stawiać krótkoterminowe cele, bo nie jest w stanie realizować tego, co zaczyna, bo ,ma ADHD...no cóż,byłam w szoku! A gdy Meryl S, w roli Francuzki, wydusiła "buuu" w odpowiedzi na niespełnioną nadzieję,,,pomyślałam nieskromnie, że scenarzysta zaczerpnął materiał z mojego własnego życia...
Dowodem były słowa M, , który stwierdził, ze niezrozumiały tak dobrze tego filmu, gdyby mnie nie poznał...:)

Tak więc film jest raczej motywujący, rozważam zakupienie go:)Ciekawe na ile mój słomiany zapał wystarczy, by rzeczywiście założyć drugi blog i zmobilizować się do efektywniejszych poszukiwań pracy...a może przy okazji zajęć ,które dawałby mi radość i satysfakcję! Do końca umowy zostało mi ...2,5 mca! Więc termin realizacji przedsięwzięcia narzuca się sam...no i krótkoterminowe cele - codziennie mała cegiełka na rzecz poszukiwań. Przejrzenie portali z ogłoszeniami o pracę, smsy do znajomych, skomponowanie LM i wysłanie CV...rozejrzenie się za wolontariatem, kursem...nauczenie się nowych słówek po angielsku...zapisanie się na kurs podnoszący kwalifikacje? Zobaczymy...
w sumie już zaczęłam, ten weekend spędziłam na zajęciach na Uniwersytecie...Przeczuwam, że łatwo nie będzie...ale ja lubię wyzwania...i kontakt z ludźmi, i nowe umiejętności, wiedzę...a to wszystko dają mi studia. Mam nadzieję, ze zwiększa moje szanse na rynku pracy...


A teraz wracam do zajęć, które zaplanowałam na dziś,,,choć nastrój średni...
A. mówi , że ten mój wielki smutek i zal, złość , gdy zostaję bez mojego Kochanego M , to jakby ból małego dziecka , któremu matka zabiera pierś. Przy niej czuło się bezpieczne i zaopatrzone w jej całkowita uwagę, ciężko mu się pogodzić ze stratą i czuje się odrzucone...dokładnie jak ja. Podobno to odseparowanie i uspokojenie emocji , to proces...nie ma nic na już. Ale ile jeszcze to całe dojrzewanie będzie trwało, jak je przyspieszyć, jak pokochać siebie na tyle , by nie bać się zostać samemu,by nie krepować zbytnią zaborczością ukochanych osób? By czuć się ważną, kochaną, tak po prostu!

Przecież jest dobrze,,, kocham, jestem kochana...pracę kiedyś w końcu zmienię ...może znajdę cel i pasję..może znajdę samoakceptację i zapełnię te pustkę w sercu , może kiedyś wyleje już tyle łez , że więcej nie będę musiała płakać myśląc o przeszłości czy o tym , że M poświęca część swojej uwagi innym...Wierzę, że tak będzie ...robię wiele , by tak było, postaram się robić jeszcze więcej...
We wtorek jadę na konsultację do grupy DDA...
A dziś może zrobię zupę?:)Ogórkową dla siebie i dla NIEGO:)Na tym się znam, dobrze ze M w przeciwieństwie do mnie, cudownie zajmuje się potrawami z mięsa...:)

wtorek, 6 października 2009

i znów zielonooki...

A wydawało mi się , że znaleźć fajnego faceta to już sukces...a figa!Szczególnie w mojej sytuacji , gdy ten przeklęty "poród" i dorastanie trwa...mam wrażenie , że budowanie związku w tym momencie, to dodatkowa ciężka cegiełka na moje plecy...albo raczej kolejna porcja "myśli nieuczesanych" na moją biedną umęczoną łepetynę.

Zazdrość...poczucie opuszczenia, krzywdy...lekceważenia...już chwilami nie mam sił z tym walczyć...a może z tym się nie da walczyć?? Może trzeba to jakoś przyjąć, przyjrzeć się temu...ale co robić, by ta druga osoba nie czuła się niewolnikiem , w dodatku wciąż oskarżanym o niecne czyny czy zamiary? Moje dojrzewanie może trwać jeszcze długo ...a ludzka cierpliwość i uczucie mają chyba swoje granice.A może ja chce być idealna i wciąż akceptowana?

Wczoraj byliśmy na mojej ulubionej grze zespołowej - siatkówce. Początek udany...pełne zrozumienie i dyskretne okazywanie uczuć, co jakiś czas...potem ...hmm on nagle zaczyna gadać ,żartować, przebijać "5ki" z dziewczynami z drużyny przeciwnej...zupełnie jakby zapominając o moim istnieniu. Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy...Gramy , ja w sumie niedudolnie próbuję grać, bo złość nie bardzo pozwala się skupić na piłce..on wciąż konwersuje, notabene najwięcej z całej druzyny, szkoda , że nie ze mną...jedna z dziewczyn wyjątkowo wdzięczy się...nie tylko do niego...ale również.
Czuje się jak 5 koło u wozu...nie dość , że jestem posród jego towarzystwa z pracy, gra nie zawsze mi wychodzi...to jeszcze muszę oglądac te ich pogadanki...a ja? co ze mną? Czemu on na mnie nie patrzy? Złość miesza się z żalem i smutkiem, łzy pod powiekami...
Po meczu chcę go pocałować...owszem być może jest w tym odrobina chęci "zaznaczenia" swego "terenu", ale przede wszystkim potrzeba bliskości i ukojenia...a on? On raz i drugi zerka kontrolnie na kilka osób z jego znajomych , w tym te dwie koleżanki i uchyla się , całuje niechętnie , jakby ze skrepowaniem ,,,to już bardzo boli , a złość nie pozwala na nic innego niż złośliwy komentarz pod jego adresem i ucieczkę...

Rozmawialiśmy później o tym co zaszło/i nie zaszło na boisku. Częściowo przyznał mi rację, co do mojej złości..."(...)być może za mało poświęcałem Ci uwagi w stosunku do innych"., ale też stwierdził: " robisz z igły widły" i "nie wiem czemu nie chciałam w tamtym momencie Cie pocałować,,, nie rozumiem tego...ale przecież wcześniej się nie wstydziłem, okazywałem przy nich uczucia" podkreśla z wyrzutem.

A ja ja wciąż nosze na sobie ciężar ,,,który nie pozwala mi swobodnie oddychać...co robić? Jak przestać obsesyjnie zajmować się nim i poszukiwać wciąż tej upragnionej uwagi i czułość? Kiedy mam do tego prawo, kiedy już przesadzam...kiedy mogłabym się skupić na sobie...i sama sobie pomóc ukoić wewnętrzne porzucone dziecko, a kiedy rzeczywiście należy mi się jego uwaga? Kiedy mam prawo czuć się zlekceważona a kiedy po prostu sobie nie ufam i nie szanuje siebie?

Tak się boję, że nie potrafię jeszcze budować związku opartego na zaufaniu i jednocześnie swego własnego poczucia wartości, rozwijać się obok niego, a nie zrastać się z nim ...Czemu spokój uzyskuje dopiero po wylaniu żalu i morza łez w jego koszulę lub , gdy wiem gdzie jest i kiedy wróci? Czy tylko poczucie kontroli sprawia ,może mam złudne poczucie bezpieczeństwa...?Czy to ze będąc dzieckiem musiałam walczyć o uwagę dorosłych, oznacza , ze już zawsze będę o nią włączyć? jak sobie pomóc?

Byc może tak się boje odtrącenia , tak już się nastawiłam ,że spotkałam tego właściwego faceta , że boje się ryzykować stanowcze zachowania? Ale skąd ja mam wziąć te stanowczość, skoro nadal nie wiem co jest prawda , co moim wyobrażeniem i echem przeszłości?Skąd właściwie to się we mnie bierze? tak silne emocje? Potrzebuję pomocy, zanim zepsuję coś dla mnie baardzo cennego...