poniedziałek, 30 listopada 2009

DDA c.d

Razem z moją koleżanką( która "o dziwo" również okazała się typowym DDA)byłyśmy na pierwszym, "nieterapeutycznym" spotkaniu grupy DDA (lub jak wolą niektórzy DDD).
To poradnia, gdzie terapia trwać będzie pół roku, co drugą sobotę (jak ja zaliczę sesję na studiach?!!) po 6 godz z przerwami...
Byłam lekko zestresowana idąc na to spotkanie...kogo tam spotkam, przed kim trzeba będzie się otworzyć, kogo z cierpliwością wysłuchać, jak będziemy pracować, jak liczna będzie grupa...

Przede wszystkim się lekko zdziwiłam, podczas, gdy po kolei żeśmy się przedstawiali mówiąc kilka słów na swój temat. Większość młodych ludzi kończących studia, rozpoczynających pracę...ogromna różnorodność zawodów, zainteresowań, pasji,ale jedna wspólna cecha..DYSFUNKCJA lub nawet kilka w rodzinie...czasami przekazywana z pokolenia na pokolenie. Specjaliści od marketingu, pracownicy mediów, fotografka, pedagog, lekarka, pracownik socjalny, dzieci znanych profesorów, osób publicznych, obcokrajowiec,instruktor jazdy... ale też osoby uzależnione, współuzaleznione od substancji czy osób...
Niektórzy już po terapii odwykowej, inni w terapii indywidualnej...i kazdy naznaczony cechami DDA, w mniejszym lub większym stopniu nieradzący sobie z jakimś kawałkiem życia.
Wszyscy chcemy sobie to życie jakoś uporządkować, nauczyć się nowych , niedestrukcyjnych sposobów funkcjonowania, większość z nas rozumie już co jest nie tak, i skąd to się wzięło...Wszyscy mamy w sobie poranione dziecko, które nie dorośnie zanim się nim nie zaopiekujemy. Kazdy ma jakieś niezaspokojone potrzeby, o które czas najwyższy zadbać, by nie rekompensować sobie takich braków poprzez uzależnienia i inne destrukcyjne zachowania...

Podczas terapii będziemy pracować...trochę jak dzieci:) Tak ma tez podchodzić do nas terapeutka stosując różne "Jungowskie" metody, które mam nadzieję, wyciągną różne niełatwe sprawy z podświadomości, np poprzez rysunek psychologiczny...

Na pierwszą sesję mam spisać swoje potrzeby i cele, na których realizacji najbardziej mi zależy...U mnie to chyba będzie głównie pokochanie i akceptacja samej siebie,czyli praca nad poczuciem własnej wartości, ale też nauczenie się samodzielnego funkcjonowania w dorosłym życiu, pokonanie (panicznego) lęku przez samotnością i budowanie własnej tożsamości(kim jestem , czego chcę, czego mi brakuję, co posiadam, co mi przeszkadza i jak wyrażać emocje)...jest tego o wiele więcej, ale nie oszukujmy się...przez pół roku w dwudziestokilkuosobowej grupie nie da się "załatwić" wszystkich problemów. Może to być jednak chociaż część drogi, która staram się budować...no i kolejny etap moich trudnych narodzin do dorosłości.

Pracę w grupie rozpocznę w styczniu, został mi jeszcze miesiąc pracy indywidualnej z moją terapeutką...niestety przebywanie w dwóch terapiach jednocześnie nie jest zalecane. Zastanawiam się czy dam sobie rade bez dość jednak częstych kontaktów i wsparcia z A.Wydaje mi się, że sporo się dowiedziałam o sobie, życiu podczas tej mojej ponadrocznej terapii. Wiele się nauczyłam, zrozumiałam i przepłakałam...choć nadal wydaje mi się , że proces ten się nie zakończył.
Jest we mnie jeszcze sporo do poukładania, chyba niemożliwie jest odwrócenie nawyków, wyuczonych przez 20 kilka lat strategii postępowania, odczuwania...Cholernie trudno jest pokochać siebie bezwarunkowo, gdy się takiej miłości nie doświadczyło, piekielnie trudno jest zacząć żyć na własny rachunek, gdy dotąd inni kierowali naszym życiem, a każda decyzja była krytykowana. Ciężko też zaakceptować fakt, że to nie rodzina ma się zmienić, tylko ja, że moja odpowiedzialność zaczyna i kończy się na mnie samej... że mam w sobie całe morze złości,żalu i ...czułości, których często nie umiem odpowiednio wyrazić, czasem nawet nie pozwalam sobie na "przeżycie ich".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz