sobota, 3 lipca 2010

postanowienie

M. juz zasnął...ja nadal noszę w sobie rozedrganie...
Milismy bardzo powazna rozmoe, już kolejna z tych trudnych. Po raz kolejny, gdy poczułam się odsunięta i odrzucona, zachowałam się jak rozhisteryzowane, obrażone dziecko...Wstyd się przyznać, tym razem poszło o mamę M.
Gdy patrze juz spokojnie, z dystansem , na awantury , jakie robię z powodu mojej zazdrości i strachu przed opuszczeniem..eh podziwiam M , że jeszcze to wytrzymuje. jest juz u kresu sił..Sama miłosc czasem nie wystarczy...mam wrazenie , że zachowuje sie jak adoptowane , skrzywdzone dziecko, które wciąż wsytawia na próbę swego nowego opiekuna...TYle , że M nie jest moim rodzicem!!
Bardzo mi na nim zalezy, nie chcę go stracić, choc wiem , że to nie będzie proste...
ustalilismy , że postram się przed wybuchem mojej złosci czy zalu , powiedziec mu co sie dzieje , czego NAPRAWDE potzrebuje. Sprobuję tez sama sobie pomoc , a dopiero w ostatecznosci prosic o pomoc Skarba mojego.
Prsił mnie tez , juz kolejny raz, o zaufanie mu...jak się nauczyc ufać?W to , że ktos chce dla nas dobrze, że kocha , że mysli, że nie chce skrzywdzic..??


Miedzy innymi z tego powodu chcę bardziej się starć nas sobą pracować. Chcialabym zapisywac moje male sukcesy, sytuacje , gdy udało mie sie zapobiec lawinie pretensji i rozpaczy, gdy podjełam odpowiednie dziaalnia za wczasu,,,oraz sytuacje , gdy zrobiłam cos dla siebie, gdy wzmacnialam sama siebie, bez pomocy mojej Miłosci.

Ludzie podobno lepiej pamietaja krzywdy niz sukcesy i miłe chwile, dlatego chcę zapisywac moje osiągnięcia. Chcę do niech wracac, utrwalac je.


Ostatnio np. podczas rozmowy telefonicznej z M. zamiast zasypać go lawiną "pytań kontrolnych" (z kim , gdzie , po co), zapytałam tylko czy mnie kocha i czy jestem dla niego ważna. Strasznie mi się ciepło na sercu zrobiło jak powiedział ze jestem najważniejsza i bardzo mnie kocha...uspokoiłam się, mogłam zakończyć rozmowę bez lęku. Taki myślę, mały sukces.

Wczoraj z kolei, gdy moj Luby wyszedł z kuzynami na piwo, i wrócić miał dopiero o północy, zamiast się martwic i czekac , umówiłam się z koleżanka na wino...bardzo poruszający okazął się ten wieczór. Znajoma opowiedziała o swoich traumatycznych przezyciach i jak sobie z nimi poradziła...to dodaje otuchy w pewnym sensie.

A z rzeczy zrobionych dla siebie?hmm nad tym chcę popracować jeszcze.A zaczęłam czytac książkę. nie kolejna gazetę, nie srony www, ale madra książkę- biografię bohatera, jakim wg mnie był M Edelman. Robie to dla siebie i rozwijania moich zainetersowań...
aha i własnie skonczyłam sesję na UW!! Czekam na wyniki, ale większosc zaliczone i to całkiem niezle!!!
Jestem dzielna! I tak 3mać!

środa, 16 czerwca 2010

ciasno mi ...

Ostatnie doświadczenia - choroba i konieczność przebywania w domu, pokazały mi,po raz kolejny, że źle się czuję przebywając długo w jednym pomieszczeniu, choćby to był najulubieńszy kąt na świecie...a może inni tez tak mają( lub tylko DDA)? Zapytam w grupie...

Dzis ponownie wzięłam urlop, by przygotować się do kolejnej partii egzaminów...jak na złość za oknem słońce, błękitne niebo poprzecinane puchatymi chmurami, a ja ...w ciszy , na "moich" niespełna 21 m2 od rana sama, tylko z notatkami i ...jakimś niepokojem.
Moze to stresik sesyjny...ale raczej dochodzę do wniosku , że męczy mnie jakis rodzaj klaustrofobii:) Ciasno mi , nie mam gdzie się przespacerować, brak mi balkonu, czyli warunków , do których byłam przyzwyczajona w domu rodzinnym...

Eh, uśmiecham się do siebie, bo znów przyklejam sobie etykiety i szukam diagnoz swojego samopoczucia...Na grupie i w indywidualnych spotk z terapeutkami wielokrotnie słyszałam, ze szukam wciąż określeń, wyjaśnień, diagnoz dla siebie. Wiem , że to mnie nie uszczęśliwia. Jednak coś każe mi wciąż szukać odpowiedzi na pytania w mojej głowie...by być spokojniejszą, by wiedzieć, by móc wyjaśnić sobie i innym, znaleźć lekarstwo.

ok STOP chce pójść tropem potrzeb(zgodnie z tym czego uczę sie na grupie).
No i co..czuję niepokój, może nawet lęk niewielki, smutek..BO...czego mi brak , czego potrzeba??
I tu zaczynają się zazwyczaj schody. Czy znów ujawnia sie moja główna, jak zauwazyłam niezaspokajana potrzeba BEZPIECZEŃSTWA?

Zdaje się ,że zbyt wiele razy kiedyś,w tamtej rzeczywistości dziecięcej zostawiano mnie samej sobie w sytuacjach , gdy potrzebowałam bliskości, wsparcia i bepieczenstwa. Trwale moje wewnętzrne poczucie bezpieczenstwa zostało zachwiane-jeśli kiedykolwiek było mocne- i teraz co? Budować je z dnia na dzień , mozolnie?
żebym jeszcze wiedziała jak:)

Tak sobie dziś zaczęłam dumać- miast się uczyć:)- ze mimo , iż bardzo mi zależy by stworzyć z M udany , trwały związek, nadal boje się panicznie samotności, nie wiem czy dałabym sobie radę samodzielnie...ale jak to sprawdzić, jak sie umocnić, nie burząc tego co już mam? Trudna sprawa.

Zdaje sie ze mam duże skłonności do intelektualnych rozważań, poszukiwań, a brak mi kontaktu ze sobą i swoimi podstawowymi potrzebami, uczuciami prostymi ...i tu jest pies pogrzebany.

Wracając do mojego dzisiejszego samopoczucia, czuję niepokój, lęk..potrzebuję wiedzy, pewności we własne umiejętności, a także bezpieczeństwa, kontaktu z innymi ludźmi ....wyszłam na zewnątrz, po drobne zakupy- od razu lepiej, ogarnęłam pokój, jakby więcej przestrzeni i poczucie sprawczosci od razu mi podskoczyło:) No i staram sie uczyć , czytać,,,,a obok tego chęć wylania niepokoju i nadmiaru myśli realizuje , klikając w czarne klawisze przykurzonej klawiatury( strasznie sie w tym małym metrażu kurzy:)) Rozmowy z bliskimi pzrze tel tez jakby pomagają, z tym, że mam w pamięci słowa obecnej Terapeutki-B. "najpierw poszukaj w sobie oparcia, realizacji frustrowanych potzreb, jak t0o sie nie uda sięgaj do zaplecza"...

Mam do zrobienia ćw, które nota bene juz kiedyś robiłam częściowo z A.
Spisac swoje własne zasoby, to co mam w sobie czym dysponuje, potem poprosić koleg ę/żankę z grupy o spisanie przez nią/niego moich cech, zasobów, które moga mnie wzmacniać, jej zdaniem .Na tę listę codziennie przez 5 minut zerkać i zastanawiać sie jak sie z tym czuje...
Wciąż to odkładam na " po sesji" , a myślę, że to może być pomocne w budowaniu poczucia bezpieczeństwa i siły własnej ...


http://czterykaty.pl/czterykaty/51,57600,4582596.html?i=7
Np.taki drugi pokój mi się marzy...idealna przestrzeń do nauki, odpoczynku...może włsnie przestrzeni w sensie dosłowynym mi trzeba:):)?

poniedziałek, 17 maja 2010

Zawrót głowy

Duzo się dzieje, zarówno an Grupie, jak i w moim "personal life"...zupełnie jednak nie mam czasu(motywacji?)do pisania.
Dopiero ostatnio, gdy dopadla mnie kilkudniowa chandra, miałam nieodparta chęć zasiąć do pisania- i jak na zlosc - nie mialam dostepu do sieci:) Zlosliwosc rzezczy martwych- choc jesli chodzi o siec, juz nie jestem pewna czy to rzecz martwa:)

Zaniepokoil mnie moj ciezki nastroj, chcialam sie usmiechac do M. po wyjsciu z pracy, a zamiast tego, codzinnie czulam swoj zacisniety zolądek i ogromnie meczące przygnębienie. Jak to mam w zwyczaju( bardzo niefajnym- walcze z tym)zaczęlam się zastanawiać nad przyczynami takich odczuć. To przygnęnienie bylo zupenie nie przystajace do mojej obecnej sytuacji. W końcu same pozytywy- zmieniłam prace, na taką, która satysfakcjonuje mnie dużo bardziej niz poprzednia, mam wokól siebie ludzi - zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, dopiero co wrócilimy z Miskiem z kolejnego ciekawego wyjazdu...i co? Jestem dumna z siebie, wszystko się, jak na razie udaje.

A smutek...?POdobno to nic złego, naturalny stan...Byłam niedospana, odpuszczal stres z powodu nowych wyzwań zawodowych, mielismy parę dni wczesniej ostre spięcie z M. Poza tym przełamalam się w kontaktach z mamą - pobiegłam za nią z płaczem (jak dzieciak)i zapowiedziałam, że potrzebuje się pozegnac i wyprzytulac. To bardzo mną szarpnęło, ale pozytywnie. Po raz pierwszy mama nie prezytulila mnie sztucznie, tylko tak od serca...pogadalymy sobie. Niesamowite im jestesmy dalej i dluzej się nie widzimy, tym chyba lepiej sie nam uklada.

Na grupie ostatnio też sporo się dzieje...Cieszę sie, chcia
łabym jednak mieć w końcu jaki wolny weekend- wciąż spotkania grupy, zajęcia na studiach , w tyg praca...można sie zmęczyc, tym bardziej, że szkoda mi czasu na sen..

piątek, 26 marca 2010

Jeden DDA + drugi DDA czy taki związek ma szanse przetrwać?
Jesli nikt nas nie nauczył kochać, możemy tego nie umieć, po prostu. Podobno to nie przekreśla szans na miłość, podobno można się jej nauczyć, podobno...

środa, 24 lutego 2010

"Droga do sukcesu jest zawsze w budowie..."

Chyba do mnie powoli dociera, że moje samopoczucie i wiele z tego, co dzieje się dookoła zależy ode mnie! To ja mam wpływa na to jak żyję, co robię, myślę, a w konsekwencji co czuję!

Wczoraj byłam u mojej lekarki od pigułek szczęścia. Ta kobietka ma bardzo trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość, w końcu jest psychiatrą.
Uświadomiła mi, że często bywa tak, iż mamy głęboko w sobie wdrukowane jakieś przeświadczenie na swój temat. Świadomie lub nie robimy wszystko , by żyć zgodnie z tym wewnętrznym osądem.
Zdaje się, że ja gdzieś w sobie noszę "prawdę", że cobym nie robiła i tak się nie uda, bo jakoś mi się w życiu nie wiedzie. Ze nie nie dam rady, nic się nie zmieni, ze wszyscy inni tak, ja nie..Kierując się takim dajmonionem tkwić można całe lata np w toksycznych związkach, kiepskiej pracy i innych niekorzystnych sytuacjach...(hmm mój były związek,moje "nietrafione" studia, moje nieudane prace, mój problem z odejściem z domu...?)

Niby to wszystko oczywiste, ale dopiero jak ta konkretna kobieta, bez rozczulania się nad moim losem, stwierdziła, że nic się nie zmieni, dopóki ja sama nie zadziałam i nie przestanę słuchać tego wew. przekonania, to chyba wreszcie coś do mnie dotarło!
Wcześniej się buntowałam, gdy znajomi krytykowali moje negatywne podejście do kwestii zmiany pracy...no ale ile można bezczynnie siedzieć i płakać? Byc może przemawia do mnie po prostu siła autorytetu lekarza - nie wiem czy to dobrze - i sensowne wytłumaczenie mojego samonakręcania się.

Zmiana pewnie nie zajdzie od tak. Ale staram się łapać na negatywnym myśleniu i wypierać te przekonania na swój temat i swoich możliwości.
A propos możliwości , jeśli się będę wiecznie zastanawiać, ze zrobienie tego czy tamtego i tak nie ma sensu,bo nie wiem czy to dla mnie odpowiednie, nadal będę tkwić w impasie.. . , A jak to lubiła powtarzać A. "nie dowiesz się czy coś ci pasuje, póki nie spróbujesz".

Ponadto czasami to droga jest celem...


photo by myself

A tak w ogóle pięknie zaliczyłam sesję na mojej nowej uczelni, same 5ki i 4ki:), znalazłam zgubiony kolczyk, chodzę na rozmowy kwalifikacyjne(dziś jako jedna z nielicznych zaliczyłam test i przeszłam rozmowę w MKiDN, ech jakbym chciała pracować "z zabytkami":)- wyniki za kilka dni, pozytywne myślenie, pozytywne ..:)),jadę się spotkać z koleżankami ze studiów, przymierzamy się z M do wyjazdu urlopowego...hmm są powody do mruczenia:)
Aha i wreszcie chyba będę miała normalne, wygodne krzesło w pracy...!

Tak sobie myślę,że jak złapię się na negatywnym myśleniu, to od razu mogę mówić STOP, dam radę. Jestem w porządku, jestem wystarczająco dobra,uda się, będzie dobrze!

Kolejna sprawa , z która chciałabym sobie poradzić jest wyznaczenie sobie celów, samookreślenie siebie, swoich potrzeb i planu ich realizacji. Bo temu kto nie ma wyznaczonego portu, nie sprzyja żaden wiatr...coś mi się zaczyna klarować w związku z praca wokół kultury, historii...są przecież różne drogi do takiej działalności..jedną, administrację już realizuję, może jeszcze kurs przewodnika warszawskiego, może fundusze unijne dla działu kultury...no, a na razie wracam do szukania kolejnych ofert...

wtorek, 23 lutego 2010

Jak dotrzeć do własnych potrzeb?

1 krok - co czuję? (uczucia proste, np smutek, żal, radość, ale już nie zazdrość czy lekceważenie)
2 krok - czego potrzebuję? (jaka moja potrzeba jest frustrowana lub niezaspokajana np potzreba bliskości, uwagi, wsparcia,zrozumienia)
3 krok - co mogę z tym zrobić? mogę poprosić np. Czy możesz zrobić dla mnie to czy tamto...? ( i tu się niestety trzeba liczyć z odmową, która tez jest jakąś wartością)

Staram się od jakiegoś czasu nauczyć tego sposobu reagowania w trudnych sytuacjach...z różnym skutkiem zresztą.
Dostałam taką "ściągę" na grupie DDA, gdzie skupiamy się właśnie na naszych potrzebach.

Z tego co zauważyłam wiele obecnych potrzeb, przykrych uczuć wynika jednak ze sfrustrowanych, niespełnionych potrzeb z dzieciństwa, okresu dojrzewania...
Hmm czy wobec tego, gdy czuję smutek, osamotnienie i lęk, powinnam zaspokajać potrzebę, której się zresztą muszę domyślić, doraźnie czy doszukiwać się znaczenia i źródła tych emocji w przeszłości?

Właśnie siedzę w "pracy". Przeszkadza mi ta ciągła ciemność, a przede wszystkim samotność, brak kontaktu z ludźmi oraz brak jakichkolwiek obowiązków, nie mówiąc już o kreatywnych zajęciach...a także zniewolenie i brak możliwości wyjścia.
Zaczynam czuć smutek, lęk, niepokój...bo? Bo niezaspokojoną mam potrzebę kontaktu i uwagi? Potrzebę rozwoju? Potrzebę pracy i twórczości, potrzebę sukcesów? Potrzebę samosterowności i niezależności?
Robiłam wszystko, by te potrzeby zaspokoić,,,wynajdywałam własne zajęcia, rozmawiałam z dyrektorem, prosząc o możliwość przerw oraz zadań...niestety usłyszałam NIE.
To "nie" bardzo boli i złości, być może dlatego (jak usłyszałam na grupie), że kiedyś słyszałam je bardzo często...zbyt często w odpowiedzi na moje prośby, potrzeby dziecka...

Co wobec tego mogę zrobić obecnie? dalej się smucić (podobno smutek ma duży potencjał energii twórczej w sobie, jak i złość) i zastanawiać się czego ja naprawdę potrzebuję, czy może działać doraźnie - zrezygnować z pracy, która wprowadza mnie w marazm i bezsilność, depresję? Szukać nowej siedząc w domu (tam przynajmniej nikt mnie nie będzie trzymał na siłę) albo "uprawiając wolontariat"?( by zaspokoić choć potrzeby kontaktu i rozwoju?)...


Czasem jednak martwię się, że to iż odczuwam taki dyskomfort przebywając w samotności, a taką radość i satysfakcję rozmawiając i przebywając z ludźmi - przyjaznymi oczywistsze, oznacza,że mam wielki niedosyt uwagi...oraz nieumiejętność zajęcia się samą sobą...Who knows?

Np. wczoraj wieczorem grając w siatkówkę z grupą ludzi z firmy mojego M, czułam się doskonale. Pomimo tego, że moje umiejętności pozostawiają jeszcze wiele do życzenia, zauważyłam postępy - zresztą nie tylko ja- co dało mi niesamowitą frajdę i zadowolenie. Poza tym wysiłek fizyczny i ruch- kolejna niezaspokojona potrzeba w moje obecnej pracy- wyzwalają, jak wiadomo endorfiny, a kontakt z ludźmi oraz małe sukcesy -zdobyte własnoręcznie punkty- dodawały mi skrzydeł, pomimo zmęczenia...jednak nie potrafię odsunąć od siebie czasami straszliwego dołka siedząc w sekretariacie , nawet myśląc o tym co fajnego wydarzy się po pracy...
Moze dlatego ze dla mnie praca jest celem samym w sobie, a nie tylko środkiem...

Uff jak się wypiszę czuję się nieco lepiej...kwestia robienia czegoś twórczego czy pośrednio kontaktu z ludźmi? Wyrzucenie z siebie emocji, przyjrzenie się swoim potrzebom z dystansem? Nie wiem może wszystko na raz:), grunt, że doraźnie pomaga.

niedziela, 24 stycznia 2010

wspiąć się, by zejść na dół...?

Przyjemność sprawiało mi coraz lepsze rozeznawanie się w samym sobie, wzrastające zaufanie do własnych moich snów, marzeń, myśli i przeczuć, oraz rosnąca świadomość siły, jaką w sobie nosiłem.(Hermann Hesse)

Ależ mi się podoba ten cytat...wierzę, że mogę go odnieść także do siebie...
A propos snów, lubię je analizować w kontekście tego co akurat dzieje się w moim życiu, w mojej głowie, emocjach.

Kilka dni temu śniłam, że:
...wspinam się po stromej ścianie. Jest to coś pomiędzy górskim, skalistym zboczem, a murem z cegieł. Z wielkim truden pokonuję tę niemal pionową ścianę, wynajdując odstajace kawałki, jako zaczepy na ręce czy nogi. Wreszcie docieram do końca i...hmm nie bardzo wiem czemu nie wchodzę na sam szczyt. Puszczam brzego tej ściany i powoli spuszczałam się, niemal lecę w dół.
Chyba wiem, że tak trzeba, że na razie nie mogę wejść za mur...
Co ciekawe, za murem znajduje się teren jakby jakiegoś chronionego górskiego parku krajobrazowego. Za przebywanie na jego terenie, za wejście do niego pobierane są opłaty. Wiem to, bo przede mną kilka osób(chyba jakaś para) tam weszło i wracało z jakąś karą za brak uiszczonej opłaty...

Ciekawe, ale motyw wspinaczki snił mi sie juz kilka razy, w różnych kontekstach, ja odczytuję go jako drogę. Drogę życia, terapii-rozwoju, ścieżkę rozwijających się relacji, drogę w pokonywaniu własnych ograniczeń i dochodzeniu do pewnej wiedzy.

Tym razem moja wspinaczka skojarzyła mi sie niemal jednoznacznie z moją zawieszoną terapią indywidualną:)
Pomyślałam sobie, że na razie nie angażuję się w dalszą pracę terapeutyczną, nie ponoszę żadnych kosztów, dalszego wysiłku, wiec jeszcze nie czas wejść do parku...mam nadzieję , że moja kolejna wspinaczka nie będzie już taka ciężka, w końcu znam już drogę:)Może uda mi się zajść dalej...?:)



Czy pisałam już, że bardzo kocham mojego chłopaka? Taką mam właśnie potrzebę, żeby napisać i żaby pamiętać, że on mocno kocha mnie, że jest nam razem dobrze. Ze uwielbiamy razem pracować i lenić się...że potrafimy rozmawiać i przytualć, że nie tracimy humoru i cierpliwości...że łączy nas podobne spojrzenie na zycie i na drobiazgi, podobne doświadczenia i namietność.
A piszę o tym, abym mogła wrócić do tych słów, gdy znów ogarnie mnie ślepa zazdrość, czy żal i poczucie bycia zlekceważoną z jego strony, najczęściej zupełnie bezpodstawne, oparte na moich własnych dawnych "zaszłościach"...
Może spojrzenie na te słowa będzie takim "policzeniem do 10". Pozwoli choć trochę się otrząsnąć. W końcu o wszystkim można porozmawiać, czasem głośniej i energiczniej, ale po cholerę znów szlochać i tupać nogami, jak 20 lat temu?

piątek, 15 stycznia 2010

wgląd w siebie

Czuję się zmęczona psychicznie i fizycznie. Ciągłym doszukiwaniem się u bliskich dowodów na to, że im na mnie nie zależy. Jestem wyczerpana atakami zazdrości, histerii oraz brakiem wiary w to, że ktoś może prawdziwie mnie kochać , że ja mogę kochać kogoś i nie być przy tym zaborczą. Ciągle pojawia się lęk przed opuszczeniem, samotnością, przed małą, skrzywdzoną i pełną żalu dziewczynką. Przed samą sobą i swoimi roszczeniami wobec świata i innych ludzi...a potem smutek, potem znów lęk i złość i tak w kółko.
Mam wrażenie, że bycie z kimś blisko - w sensie fizycznym i emocjonalnym - powoduje wzmocnienie i ujawnienie się naszych pozytywnych, ale i bardzo głęboko skrywanych negatywnych odczuć, przeżyć.Wg. mnie , gdy nie jest się w stanie budować satysfakcjonujących relacji z innymi, terapia staje się niezbędną.Bo ile wytrzyma on czy ona, ile jeszcze czasu ktoś będzie ciągnął mnie za rękę..Może czas spojrzeć prawdzie w oczy??We własne , nie cudze oczy, choćby były najukochańsze...


http://www.favore.pl/38466_terapie-doroslych-dzieci-rodzin-terapia-par-warszawa-mazowieckie.html

Natrafiłam dziś na intersujacy -w kontekscie moich nasilonych rozmyslan i
rozmów na temat sensu psychoterapii- artykuł z "Charakterów". Pozwoliłam sobie skopiować najważniejsze dla mnie wąteki, dotyczące autorefleksji i oporu przed poznaniem siebie.


"Lekarze, psychologowie, socjologowie i filozofowie twierdzą, że świadomość siebie i pragnienie poznawania swojego „ja” oraz świadomość otaczającej rzeczywistości należą do szeroko pojętej kategorii zdrowia psychicznego(...)

Mamy chęć dowiadywania się różnych rzeczy o sobie i zaakceptowania ich, choćby wiązały się z bólem emocjonalnym i chwilowo burzyły nam pozytywny obraz własnej osoby. Analogiczna prawidłowość dotyczy postrzegania świata: jedną z miar zdrowia jest widzenie go bez zniekształceń i bez naginania do swoich wyobrażeń oraz przyjmowanie ludzi takimi, jacy są.

Doznać wglądu to tyle, co nagle jasno coś zrozumieć. Wgląd ma dwa istotne składniki: poznawczy i emocjonalny,(...) Wiedza intelektualna bez głębokiego przeżycia emocjonalnego nie wystarczy do zamiany swojego zachowania, do wykonania kolejnego kroku na drodze rozwoju. Przeżycie wglądu wiąże się więc z połączeniem w całość oderwanych dotąd fragmentów wewnętrznej rzeczywistości i dopuszczeniem do siebie dotąd nieświadomych uczuć, często bolesnych i wstydliwych.

Jedynie część naszego wnętrza jest w danej chwili dostępna świadomości, większość jest z niej wykluczona i usunięta do podświadomości za pomocą mechanizmu obronnego zwanego wyparciem(...)polega na „oczyszczaniu” świadomości ze wszystkich niemożliwych do zniesienia odczuć (lęków, konfliktów i innych pobudzeń) i zapewnianiu psychice stanu względnej równowagi.

Utrzymywana przez wyparcie dynamiczna równowaga może jednak zostać zakłócona, gdy bodźce wewnętrzne lub zewnętrzne stają się zbyt silne i mechanizm ten działa w nadmiarze.

W parze z wyparciem działa projekcja. Polega ona na przypisywaniu wypartych treści siłom zewnętrznym („To sprawka diabelska”) lub innym osobom. Wyraża to biblijna metafora o dostrzeganiu „źdźbła w oku bliźniego” i niedostrzeganiu „belki we własnym oku”.
Wyparcie swojej wrogości prowadzi – poprzez projekcję – do postrzegania innych ludzi jako wrogich(...)„Czuję wrogość, bo świat jest wrogi”, „Bronię się, bo jestem atakowany”.


W teorii psychoanalizy od-krytych zostało wiele mechanizmów obronnych. Ich zasadniczą funkcją jest ochrona psychiki przed zbyt bolesnymi odczuciami. Jednak nadmierne ich używanie prowadzi do odcięcia się od własnych przeżyć, do zniekształcenia wiedzy o sobie i świecie, a w końcu do rozmaitych patologii psychicznych.

Poszukując ich zaspokojenia, zwracamy się do drugiej osoby o troskę oraz miłość i uczymy się wytrzymywać konieczne frustracje. Tak przejawia się głód życia i zawarta w nim wiara we własne siły i w miłość innych. Kiedy jednak brakuje troski ze strony otoczenia, zaczyna dominować reakcja antyżyciowa: skoro jest tak źle, to przestanę odczuwać własne potrzeby i widzieć otoczenie jako źródło ich zaspokojenia, przestanę doświadczać siebie i swojego bólu

W psychoterapii psychoanalitycznej, nastawionej na osiąganie przez pacjenta wglądu, znane jest paradoksalne zjawisko oporu. Polega ono na tym, że osoba, która potrzebuje pomocy i pragnie zrozumieć swoje problemy, jednocześnie na wiele sposobów przeciwstawia się procesowi psychoterapii, by uniknąć zmiany. Opór blokuje uświadamianie sobie spostrzeżeń, myśli i uczuć, które mogą doprowadzić do samopoznania. Psychoterapia stwarza bowiem zagrożenie, że do świadomości dotrą niemożliwe do zaakceptowania emocje. Poprzez analizę oporu w psychoterapii uruchamia się proces przywracania przeżyć do świadomości.
(...)
W psychoterapii psychoanalitycznej, nastawionej na osiąganie przez pacjenta wglądu, znane jest paradoksalne zjawisko oporu. Polega ono na tym, że osoba, która potrzebuje pomocy i pragnie zrozumieć swoje problemy, jednocześnie na wiele sposobów przeciwstawia się procesowi psychoterapii, by uniknąć zmiany. Opór blokuje uświadamianie sobie spostrzeżeń, myśli i uczuć, które mogą doprowadzić do samopoznania. Psychoterapia stwarza bowiem zagrożenie, że do świadomości dotrą niemożliwe do zaakceptowania emocje. Poprzez analizę oporu w psychoterapii uruchamia się proces przywracania przeżyć do świadomości.

W różnych okresach życia, pod wpływem okoliczności, jesteśmy bardziej lub mniej otwarci, wytrzymali i elastyczni wobec swoich trudności wewnętrznych. Na przykład w wyniku stresu możemy popaść w stan otępienia, obronnie tracąc kontakt z otoczeniem i z bodźcami płynącymi z własnego wnętrza. Redukujemy w ten sposób dopływ fizycznego i psychicznego bólu. Osoby bardziej zaburzone używają obok mechanizmów obronnych wielu zewnętrznych sposobów, aby nie konfrontować się ze swoimi trudnościami(...)( nadużywanie alkoholu, narkotyzowanie się, pracoholizm czy uzależnienie od Internetu i gier komputerowych). Często osoby te nieustannie imprezują i nawiązują powierzchowne, krótkotrwałe znajomości. Taki styl życia chroni przed zadawaniem sobie zbyt trudnych pytań dotyczących otaczającego świata i siebie.

W procesie psychoterapii przychodzi czas, gdy uzależniony pacjent zaczyna porzucać nałogi i zdrowieć. Musi on stanąć twarzą w twarz ze swoją bezradnością i zależnością, zobaczyć swoją destrukcyjność i winę. To bardzo trudny moment. Wielu osobom powrót do nałogu wydaje się wybawieniem od tego, co widzą w sobie i wokół siebie. W ten sposób mogą ponownie znaleźć się w błędnym kole unikania wiedzy o sobie.
Można też wytrzymać to „patrzenie prawdzie w oczy” i pójść dalej w stronę zdrowia."

http://charaktery.eu/artykuly/Po-co-zyje/637/Isc-w-wyparte/2/

czwartek, 7 stycznia 2010

W mojej ponurej wieży...

Z trudem przetrwałam kolejny dzień w mojej "wieży". Dziś nawet po raz kolejny poskarżyłam się przełożonemu, że ciężko mi na tym stanowisku i zapytałam czy nie ma szans przejścia na inne - NIE MA - otrzymałam odpowiedz. Przynajmniej wiem i on wie ,że jakby coś było, to jestem bardziej niż chętna...
PO całym dniu nic nierobienia-jeśli chodzi o obowiązki pracownicze, po siedzeniu w samotności i w jednym miejscu niemal fizycznie odczuwam stres i strach ,że utknęłam tu na dobre. Jest mi wręcz niedobrze - chyba od nagromadzonej adrenaliny...

Wysyłam wciąż nowe zgłoszenia, ale jedyny odzew jest z administracji , gdzie z kolei miejsca są najczęściej już obsadzone, lub brakuje mi kwalifikacji...
chciałabym być bardziej cierpliwa, by umieć znosić tę moją niewesołą sytuację zawodową i w tym czasie się dokształcać...ale nie potrafię...taki tryb "pracy" mnie wykańcza psychicznie...

Dodatkowo w słuchawce słyszę mamę i jej opis sytuacji w domu, gdzie nikt nie ma spokojnego życia, bo ojciec krzycząc, ze nie jest dzieckiem robi co chce , nie zważając przy tym na innych ,,,rzeczywiście dorosły!Jeśli dorosłość to brak jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyny i słowa oraz wykorzystywanie bezsilności innych do krzywdzenia ich i samowoli - to rzeczywiście dorósł:(
Zle mi się tego słucha , nie umiem nabrać dystansu , w końcu to moja rodzina, szkoda mi mamy , brata, ale wiem , że im nie pomogę...Rozumiem logikę działania,a raczej jej brak w zachowaniu ojca,,,wyrwał się ze smyczy , która trzymała mama, prawdopodobnie pod wpływem spotkań z innymi AA i próbuje przekraczać granice - raczej jak dziecko, które mówi ja wam pokarze na co mnie stać, niż dorosły człowiek...tak to widzę.

Rozmawiałam z A. na moim przedostatnim spotkaniu terapeutycznym, o tych moich "bolesnych" emocjach. Podobno po terapii, tym bardziej jak nie jest zakończona, wszystko mocniej się odczuwa...w tym mocniej cierpi, a wszelkie doraźne sposoby zwalczenia bólu, to tylko małe plasterki przyklejone na wielka, niezabliźnioną ranę. Nie zaleczyłam jej, gdyż proces , jakim jest mój "poród- terapia- dorastanie"- trwa...a zostaję właśnie,przynajmniej chwilowo sama ,z moimi rozterkami.Martwię się jak sobie poradzę...
Mam nadzieję, że w grupie odnajdę wsparcie, i zrozumienie dla tego co się ze mną dzieje i ze choć w pewnym stopniu pomoże mi to przetrwać trudne momenty...popchnie ten mój poród do przodu.Oby do przodu!
Jak już raz weszłam na ścieżkę rozwoju i dojrzewania , będę nią szła , choć czasem niemal przedzieram się , jak przez jakieś zarośla, gdzie nawet światło nie dociera , a czołganie się przez ciernie, zdaje się nie mieć końca...Nie chcę być nieszczęśliwą królewną w wieży, która cierpi i czeka aż ktoś jej pomoże!Konstruowanie drabiny jest niełatwe, ale powoli buduje szczebelki...obym dała rade w tym wytrwać...nie rozpadać się w atakach paniki i smutku...

środa, 6 stycznia 2010

przełamując fale...


http://www.dzyszla.aplus.pl/galerie/natura/IMG_0252.jpg

Czuje się okropnie, już dawno nie maiłam takiego "nerwicowego " nastroju...
Szukam przyczyn...

-Od kilku dni jestem niewyspana...(jakoś tak wyszło - zdecydowanie dziś kładę się wcześniej)
-Pogoda jest szara, bura i ponura...(na to nie mam wpływu)
-Przygnębia mnie i stresuje konieczność siedzenia w tym ciemnym pokoju w pracy w samotności...(jako "sukces" mogę sobie dziś zapisać wyżebranie od szefa zakupu lampki biurowej, a poza tym zdążyłam iść na chwilę do jednej miłej pani i się wypłakać na swój więzienniczy los tutaj)
-Szef odmówił mi dofinansowania na szkolenie, wymyślając przy tym wyzute z palca zarzuty wobec mojej "dobrej, ale nie dostatecznie dobrej pracy"...nie potrafił podać konkretów)
-Zbliża się moja pierwsza sesja na UW, boję się, że nie zdążę się nauczyć na te 7 egz., że sobie nie poradzę(a czy muszę zawsze mieć piątki? może wystarczy pozaliczać, w którymś z kolei terminie nawet? i zacząć metoda małych kroków uczyć się?)
-Z M jest mi tak dobrze , że aż się boję, że zbytnio się z nim "zlałam" i nie będę umiała żyć bez niego, funkcjonować osobno, przetrzymać momentów, gdy on dzieli czas z innymi ludźmi, nie ze mną...(hmm staram się mu ufać, rozmawiamy o tym , przypomina mi , że jestem najważniejsza, ale że nigdy nie można zawłaszczyć całego człowiek dla siebie, mam w nim wsparcie...)
- zaczynam w sobotę nową terapię, a tak naprawdę tęsknię chyba za moimi cotygodniowymi sesjami i za na analizowaniem na bieżąco mojego postępowania, rozwoju...(mam nadzieję, że grupa dla DDA okaże się bardzo trafioną "inwestycją" no i moją terapię indywidualną, która wiele mi dała, ale czuję niedosyt, mogę zawsze "odwiesić")
- a może to po prostu dziedzictwo moich dziecięcych przeżyć + słaba konstrukcja psychiczna i przy okazji zmiany zachodzące na bieżąco w moim życiu?
- A wspominała , że często pod koniec terapii wracaj wszelkie niefajne objawy ..?

Tyle,że tak naprawdę nie wiem co mi jest. A czuję się fatalnie, od jakichś 3 dni narasta smutek, dziś boli mnie brzuch ze stresu i chce mi się płakać...Chciałabym wiedzieć czemu? Zdaje mi się, że wiedza na temat przyczyn i działania tych moich smutków i stresów pomogłaby mi się do tego jakoś przyzwyczaić, zrozumieć i nie bać się. Nie nakręcać, tylko skupić się na czymkolwiek innym, zaakceptować fakt, że muszę zacisnąć ząbki i przetrzymać, bo jak zawsze minie... Zdaje mi się ze żadana z powyższych przyczyn nie miałaby na mnie tak złego wpływu (np praca) , gdyby nie mój wewnętrzny stan...
Czy tak jak niektórzy muszą żyć z atakami migreny , bólem fiz , ja muszę żyć z przypływami bólu psychicznego? Tyle ze dla migreny ludzie maja większe zrozumienie...ale nie ma się co dziwić skoro ja sama tego nie rozumiem, wiem tylko że męczy niemiłosiernie...czy to ma jakiś cel?? Odwieczne pytanie o sens cierpienia...

No dobra mozeby tak przestać się na tym skupiać...pogadam dzis z A...pojde na siłownię, wybiegam ten stres...pouczę się??Jakos będe walczyć z tym sztormem...