niedziela, 14 kwietnia 2013

"Cafe de Flore"

Dawno nikogo tak nie całowałam. Może w ogóle nikogo w TAKI sposób nie całowałam...?

Dziś T. poznał dwójkę moich zaufanych przyjaciół...bardzo udany dzień spędzony w kinowo-festiwalowych klimatach przy zapachu Irish coffee i ta muzyka z filmu Cafe de Flore...ciężko będzie zasnąć...im więcej cudownych chwil, tym bardziej mój lęk narasta, gdzieś tam w środku...
Pod wpływem dzisiejszego filmu zastanawiam się czy T. jest moją "pokrewną duszą"...a jeśli nie, to gdzie ona jest? Film zdecydowanie z serii tych "dotykających"... choć sam pomysł, jak dla mnie nazbyt surrealistyczny i baśniowy.



 
Oprócz tego,że od tygodnia płaczę na festiwalowych obrazach, to od kilku ładnych tygodni nie potrafię /nie chcę, nie znajduje czasu, nie mogę?/ kupić kredek i wykonać "pracy domowej" na terapię...Mam namalować dwa projekty: Moje dzieciństwo - takie, jakim było w rzeczywistości i takie jakie, chciałabym by było. 
Wystarczy, że wyobraziłam sobie moją rodzinę,....jako szczęśliwą i zgodną i zaczęłam tak płakać, jakbym  miała nigdy nie przestać...tata za rękę z mamą, ja u niego "na barana", mama prowadzi młodszego brata, ale dzieli uwagę pomiędzy naszą trojkę...i oni, rodzice się kochają i rozumieją...są spokojni, radośni i opanowani, to takie nierealne, że aż  boli...
W dodatku później te rysunki przyjdzie spalić, zwłaszcza to "dzieciństwo, którego nie było"!
Jestem ostatnio bardzo nadwrażliwa, nie wiem czy to te "motyle w brzuchu" czy raczej efekt terapeutycznych zajęć...wzrusza mnie wszystko: spojrzenie, gest, zapach, muzyka, słowo...i tym razem, to nie jest PMS ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz