wtorek, 1 września 2009

Zastanawiam się ...to zajęcie zajmuje mi chyba najwięcej czasu:), tym razem nad potrzebą, którą wykazują niektórzy ludzie , by wszystko nazwać, określić, nadać rangę i znaczenie...Jestem prawdopodobnie jedną z takich osób. Zauważyłam jednak , że ON również...mocno analizuje i stara się nazwać to co nas łączy...albo właśnie boi się określić własne odczucia, chce być pewien, próbuje zrozumieć...czy da się w ogóle zrozumiec takie emocje??
W każdym razie ja z własnego doświadczenia wiem , że nazywanie wszystkiego, doszukiwanie się przyczyn i ewentualnych następstw danych sytuacji pomaga mi osiągnąć w pewnym sensie poczucie bezpieczeństwa i pozornej kontroli...I znów sięgam pamięcią do dzieciństwa , gdy nic nie było wiadomo, kiedy ciągła niepewność przerażała...kiedy nie wiadomo było w jakim stanie bedzie ojciec, czy mama w końcu spełni swe grożby i rozchoruje sie na dobre, czy wreszcie ktoś sie mną zaopiekuje i nie bede musiała domyslać się czy warta jestem kochania, czy na ten zaszczyt zasłuzył tylko mój młodszy brat?
Czy dlatego szukam wciąż pewników, potwierdzeń, obietnic...szukam stałości i bezpieczeństwa? Na tym niepewnym świecie, kurcze, nic nie jest stałe i pewne...no może oprócz śmierci...choć jako chrześcijanka, staram się wierzyć w to dalsze życie. A jeśli nic nie jest pewne, to jak się zabezpieczyć? Nie ryzykować? Unikać wyzwań , zmian jak ognia, budować schron przed innymi, którzy mogą poranić? Chyba nie tędy droga...Choc znam ludzi , którzy te strategię stosują..i wcale szczęsliwi nie są.
Chyba najlepiej nauczyć się przyjmować zmienne koleje losu,,jak łatwo powiedzieć taki frazes...zdaje mi się, że potrzebuję stabilnej podstawy , fundamentu , wewnętrznej pewności siebie, swojej wartości i miłości własnej , by zewnętrzne wydarzenia nie spowodowały , że się rozpadnę na milion kawałków z żalu i rozpaczy...jak zbudować ten fundament, gdy nie był dany u podstaw życia??? Wracam do podstawowego pytania: jak żyć w zgodzie ze sobą i jak siebie kochać, gdy ma się poczucie nieodkochania? Wiem już tyle, że to długa , stała czasem ciężka praca..dobrze , gdy ktoś nam pomaga zobaczyć efekty i naprowadza na odpowiednie tory...dzięki A.!:)
Pragnę wierzyć, że warto inwestować w siebie, bo dopiero wtedy będziemy w stanie oddać coś innym... a propos dawania, dziś dostałam nieoczekiwany prezent od babeczek z pracy, oryginalny kostiumik MEXXa, bo dla jednej z nich był zbyt mały, na mnie pasuje w 100%! Zresztą to nie jedyny odruch sympatii z ich strony, może tu nie jest aż tak żle, w tej mojej instytucji? Gdybym mogła zmienic stanowisko w obrebie tegoż przybytku i miała choć jedną osobę w pokoju oraz obowiązki stałe...hmm i obecna sytuacj to dla mnie lekcja przebywania samej ze sobą. Cholernie trudna lekcja! Jak pomyslę, że cały życie trzeba się siebie uczyć...czy dam radę?

Uczę się ciebie, człowieku
Powoli się uczę, powoli
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.

O świcie nadzieją zakwita
Pod wieczór niczemu nie wierzy
Czy wątpi, czy ufa-jednako-
Do ciebie, człowieku należy

Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem-
Ale twe ranne wesele,
Twą troskę wieczorną rozumiem.


Liebert Jerzy

Kiedyś inaczej odbierałam ten wiersz...jednka wciąż sie uczę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz