czwartek, 7 stycznia 2010

W mojej ponurej wieży...

Z trudem przetrwałam kolejny dzień w mojej "wieży". Dziś nawet po raz kolejny poskarżyłam się przełożonemu, że ciężko mi na tym stanowisku i zapytałam czy nie ma szans przejścia na inne - NIE MA - otrzymałam odpowiedz. Przynajmniej wiem i on wie ,że jakby coś było, to jestem bardziej niż chętna...
PO całym dniu nic nierobienia-jeśli chodzi o obowiązki pracownicze, po siedzeniu w samotności i w jednym miejscu niemal fizycznie odczuwam stres i strach ,że utknęłam tu na dobre. Jest mi wręcz niedobrze - chyba od nagromadzonej adrenaliny...

Wysyłam wciąż nowe zgłoszenia, ale jedyny odzew jest z administracji , gdzie z kolei miejsca są najczęściej już obsadzone, lub brakuje mi kwalifikacji...
chciałabym być bardziej cierpliwa, by umieć znosić tę moją niewesołą sytuację zawodową i w tym czasie się dokształcać...ale nie potrafię...taki tryb "pracy" mnie wykańcza psychicznie...

Dodatkowo w słuchawce słyszę mamę i jej opis sytuacji w domu, gdzie nikt nie ma spokojnego życia, bo ojciec krzycząc, ze nie jest dzieckiem robi co chce , nie zważając przy tym na innych ,,,rzeczywiście dorosły!Jeśli dorosłość to brak jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyny i słowa oraz wykorzystywanie bezsilności innych do krzywdzenia ich i samowoli - to rzeczywiście dorósł:(
Zle mi się tego słucha , nie umiem nabrać dystansu , w końcu to moja rodzina, szkoda mi mamy , brata, ale wiem , że im nie pomogę...Rozumiem logikę działania,a raczej jej brak w zachowaniu ojca,,,wyrwał się ze smyczy , która trzymała mama, prawdopodobnie pod wpływem spotkań z innymi AA i próbuje przekraczać granice - raczej jak dziecko, które mówi ja wam pokarze na co mnie stać, niż dorosły człowiek...tak to widzę.

Rozmawiałam z A. na moim przedostatnim spotkaniu terapeutycznym, o tych moich "bolesnych" emocjach. Podobno po terapii, tym bardziej jak nie jest zakończona, wszystko mocniej się odczuwa...w tym mocniej cierpi, a wszelkie doraźne sposoby zwalczenia bólu, to tylko małe plasterki przyklejone na wielka, niezabliźnioną ranę. Nie zaleczyłam jej, gdyż proces , jakim jest mój "poród- terapia- dorastanie"- trwa...a zostaję właśnie,przynajmniej chwilowo sama ,z moimi rozterkami.Martwię się jak sobie poradzę...
Mam nadzieję, że w grupie odnajdę wsparcie, i zrozumienie dla tego co się ze mną dzieje i ze choć w pewnym stopniu pomoże mi to przetrwać trudne momenty...popchnie ten mój poród do przodu.Oby do przodu!
Jak już raz weszłam na ścieżkę rozwoju i dojrzewania , będę nią szła , choć czasem niemal przedzieram się , jak przez jakieś zarośla, gdzie nawet światło nie dociera , a czołganie się przez ciernie, zdaje się nie mieć końca...Nie chcę być nieszczęśliwą królewną w wieży, która cierpi i czeka aż ktoś jej pomoże!Konstruowanie drabiny jest niełatwe, ale powoli buduje szczebelki...obym dała rade w tym wytrwać...nie rozpadać się w atakach paniki i smutku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz