czwartek, 22 stycznia 2015

Podróżowanie jako praca lekarstwem na frustrację?

Czuję...smutek, napięcie. To chyba taka sytuacja, nad którą miałam się wg. terapeuty zatrzymać i przyjrzeć swoim emocjom i myslom. Zwłaszcza myślom.

I co?Nie wiem, kurczę nie wiem. Wkurwia mnie to już na całego! Znów to samo, poczucie uwięzienia, niemocy, złości i przygnębienia, a  czasem aż lęku, gorąco mi się robi,. jak myślę,że...no właśnie co? Że siedzę "zamknięta" w małym gabineciku,,w odosobnieniu, przez kilka godzin...a nie mam czym zając głowy i rąk. (czyli pewnie wraca stary zakorzeniony lęk szpitalnego zamknięcia)
Może czas się tym myślom przyjrzeć. Jak to zamknięta? Przecież drzwi otwarte, mogę wyjść...tylko po co wyjść? By zaraz musieć wrócić  znów do tego biurka i komputera, do samotności. No właśnie jaka samotność? Przecież za ściną są ludzie...nie jestem sama w życiu...a tylko chwilowo...mogę do kogoś zadzwonić napisać, odezwać się..

Hmm nie rozumiem czemu moje samopoczucie zależy od nastroju tak bardzo i jednego dnia nie przeszkadza mi zbytnio moja sytuacja  w pracy, a innego nie mogę wysiedzieć w miejscu. O co tu chodzi, może to jednak działanie hormonów, na które nie bardzo mam wpływ...bo jak to możliwe? Przecież sytuacja obiektywnie się nie zmienia...
Musi być coś nie halo z moim organizmem...może tak działają stany depresyjne i lękowe...no dobra niech sobie są..jest ten lęk i samotność, może to przyjąć i działać pomimo tego?


Smutno mi to może sobie poplączę, przytulę sama siebie, zrobię dla siebie coś dobrego?
Czuje napięcie, to może się przebiegnę po schodach w te i z powrotem?A może to zostawię i posiedzę , popisze,,,
Lęk budzi jedynie myśl, ze moze cos jest nie tak z moim ciałem , mozgiem, a ja nie wiem...a jakbym wiedziala to co?
Czy cos by się zmieniło? Może tak ,a moze tez tylko akceptacja  byłaby możliwa?

Piszę tak i piszę, myślę... i chyba wtedy jest mi nieco lepiej. Nie jestem już sama, bo sama sobie towarzyszę w tym niełatwym momencie...i przypominam,ze ten stan mija, minie i znów będę radosna i spokojnie odetchnę....własnie mozna pocwiczyc jeszcze oddech przeponowy, podobno dziala cuda :)
A jutro mam wolny dzien, nie liczac wizyt u specjalistow- zrobie cos dla siebie...

A dziś, a teraz? Może by popracować , bo za to mi płacą, a może poszukać innej pracy ...bo jest szansa,ze płacić będą więcej i ze zajmę umysł bardziej rozwijającymi zadaniami.
Tu jak zwykle pytanie: co i gdzie chciałabym robić? Podróżować , robić zdjęcia i opisywać te podróże! Praca idealna? Taka się wydaje, choć takich chyba nie ma.
A jak z szansami na realizację? Hmmm pewnie trzeba by poszukac miejsc, które taką pracę oferują....odważyć się i spróbować  przekonać innych, że się w takiej pracy odnajdę, ze podołam, że mam predyspozycje ...kompletnie nie wiem jak to zrobic i gdzie zacząć :(



Po wypłacie odezwę się do coacha, doradcy zawodowego...a teraz może warto zajrzeć do wydawnictw podróżniczych, skoro chcę być  dziennikarka podróżniczą? :) Co robię w tym kierunku?
Moja stronka o wycieczkach? Fotografowanie?Pisanie bloga?Czytanie o podróżach?Planowanie kolejnych wycieczek i podróży?
Czyżby to była naprawdę moja wymarzona praca i stąd te doły, bo jestem daleko od niej siedząc za biurkiem i klepiąc mało istotne maile. Może tu jest pies pogrzebany? Skąd wziąc odwagę, by dążyć do reazlizacji marzenia, by uwierzyć,że to możliwe i że to jest moja pasja, mój cel?
Aaaaaaa!Help.Jak bardzo w siebie nie wierzę i bojkotuję swoje szczęście. :(



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz