piątek, 21 sierpnia 2009

praca - wartość czy przykra konieczność?

Praca zawodowa powinna nadawać życiu dodatkowego poczucia sensu, wzmacniać w człowieku poczucie jego własnej wartości, rozbudzać ambicje i mobilizować do rozwoju...Według mnie praca zawodowa czy jakakolwiek inna powinna dawać poczucie, że coś się tworzy, komuś pomaga, coś buduje...tak to widzę, widziałam ...Może stąd moje ostatnio nasilające się spadki nastroju, poczucie bezsensu i braku nadziei na zmianę? Bo co ja robię w "pracy" w Uczonym Instytucie? Siedzę i czekam. Czekam aż szef "poprosi"( "jeszcze bym się napił". "niech mi Pani jeszcze zrobi", "no robi się ta kawa czy nie robi?"- w końcu to Uczony i "kulturalny" człowiek) o piąta z kolei kawę, czekam aż zadzwoni raz lub dwa razy dziennie telefon, bym mogła udzielić odpowiedzi, że w naszym Pałacu nie ma pokoi do wynajęcia lub , że nie wiem czy dany Uczony jest w pracy , bo nikt mnie o ich urlopach nie informuje, czekam aż przyjdzie koleżanka, która może swobodnie poruszać się po Instytucie (w przeciwieństwie do mnie) i wyciągnie mnie na moją "wyszarpaną" 10 minutowa przerwę na posiłek( "to Pani tak jada w ciągu dnia?"" , pytanie Uczonego Szefa), czekam na godzinę 16, by usłyszeć od USZa jedne z 5 słów , które przez cały dzień skieruje do mnie z niezmiennie ponurą miną "do widzenia" i będę mogła wreszcie ujrzeć światło dzienne- latem, bo zimą niestety nie ma na to szans. Czekam ,aż ktoś da mi szansę na sensowna pracę na miarę moich możliwości i potrzeb...czekam aż sama pojmę wreszcie , co chce w życiu robić- co sprawiałoby mi satysfakcję, pozawalało ćwiczyć umysł, rozwijać kreatywność, nadawało sens moim działaniom i wysiłkom, pozwalało uczyć się, wykorzystywać energię i choćby w niewielkim stopniu było komuś potrzebne.
Wiem , że czekanie nic nie zmieni...ale ja się staram, chodzę na te pieprzone interviev ( razem z tabunami innych zdesperowanych), przeglądam ogłoszenia , których "jak na lekarstwo", staram się nie poddawać i żebrzę o jakiekolwiek zajęcia w pracy...podejmuję kolejne studia, odnawiam kontakty...staram się nie zwariować, ale już chwilami brak mi sił...szczególnie na wymyślanie czym miałabym się zajmować. Raz wydaje mi się, że dziennikarstwo byłoby w sam raz, za chwilę, że jednak bezpieczna administracja, a może jednak projekty i fundusze europejskie...przewodnik wycieczek warszawskich, praca w korporacji w open space z innymi młodymi harpiami? Szkoda, że nie mam szans spróbować, zapoznać się z tymi zajęciami...skąd wobec czerpać wiedzę na temat własnych uzdolnień i preferencji, skąd wiedzieć czy dane zajęcie byłoby odpowiednie? Z wyobraźni???
To wszystko takie przykre...nie chcę być takim ponurakiem, wiecznie narzekającym na swój los, ale jak się przestawić? Zmienić myślenie, dowartościować , gdy czuje się poniżona i gdy nie widzę sensu tego co robię? Chciałabym zrezygnować z tej pracy , ale przecież państwo nie zasponsoruje mi ani studiów, ani terapii...Czy to ze mną jest coś nie tak czy ten świat jakiś dziwny jest, jak śpiewał Niemen...czekam na jakieś zmiany, a te następują bardzo powoli, potrzebny mi pancerzyk , by się jakoś chronić, ale nie wiem jak go zbudować...a smutek jest coraz cięższy i coraz częściej mnie zalewa...ile jeszcze muszę się napłakać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz