piątek, 7 lutego 2014

Blue days


Marzy mi się choćby dzień urlopu. Czuję się zmęczona. Chyba zafunduję sobie dzień wolnego...ot tak, by posiedzieć w domu, nieśpiesznie wypić rano kawę z normalnym śniadaniem...potem może jakieś ćwiczenia, fitness, spotkanie z koleżanką, dobry obiad, książka, albo cały Empik książek:)...
Nawet taki wolny dzień, chciałabym zaplanować. Planowanie daje mi poczucie porządku i bezpieczeństwa...a tego mi ostatnio znów zaczyna mocno brakować.


Przeciągające się kłopoty T. z podjęciem ważnych decyzji w związku ze zmianą pracy... jego rozchwianie emocjonalne, które i mi się w pewnym stopniu udzieliło, bardzo mnie wyczerpały. Do tego hormony, niedospanie, małe frustracje w pracy oraz brak wsparcia i uwagi ze strony bliskiego mężczyzny, sprawiły, że rozkleiłam się wczoraj totalnie. 

Znów poczułam się jak małe, opuszczone dziecko, które straciło coś bardzo ważnego i pewnie nigdy tego nie odzyska. Coś się we mnie uruchomiło, jakieś przeszłe emocje...zastanawiam się, co mogło być bodźcem napędzającym. Może kilkudniowe napięcie emocjonalne, może  skutki popełnionego listu do taty, a może po prostu czasem: "każdy tak ma, że czasem jest źle, że jakoś nie tak...". 

W każdym razie płacz, jako wentyl bezpieczeństwa, jak zwykle bardzo pomógł. Wszystko opadło, odpłynęło, pozostało lekkie odrętwienie. Martwię się jednak,że pod wpływem takich silnych emocji i stanów mogę podejmować niekoniecznie racjonalne decyzje... a na takie wczoraj miałam wielką ochotę. Jakiś bunt się wtedy budzi we mnie, by sobie i komuś dokopać, by uciec... ze związku, z mieszkania, od samej siebie. Trudno mi to kontrolować.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz