czwartek, 24 grudnia 2009

Swiateczna ulewa...

Jest Wigilia...
Pewnie w innych domach rodziny siadają do kolacji, dzielą się opłatkiem i ściskają składając życzenia...może gdyby u mnie tak było, nie pokłóciłabym się teraz z moim M,i nie siedziała szlochając jak małe dziecko zamknięta w swoim dawnym pokoju...

Ale tak nie jest i nie było, a przynajmniej niewiele pamiętam normalnych Świat...W tej chwili nienawidzę sama siebie..za to ,że nawet w święta pokłóciłam się z osobą, na której tak bardzo mi zależy, za to , że nie potrafię pokochać siebie, zając się sobą i swoim smutkiem i samotnością, tylko oskarżam Jego.,..o brak uwagi, o brak wsparcia,podczas gdy wiem ,ze spieszy się na wigilie do swojego domu....Moze i za to się nie lubię, że mu zazdroszczę, ze jego mama przytulała i tuli nadal ...a ja się tego nigdy nie doczekam od swojej i nie potrafię się z tym pogodzić:(

Nie potrafię przestać płakać,,,tak mi źle, najłatwiej byłoby się wtulić w kogos życzliwego... ale jeśli nie ma takiej możliwości? Co wtedy, jak sobie pomóc? PO roku terapii pewnie to wiem...?Więc czemu się tylko nakręcam i prawie mi pęka serducho i użalam się nad sobą, jak nad małym dzieckiem- kurcze bo tak się właśnie czuję!! Czy to się kiedykolwiek zmieni? Czy kiedyś w końcu dorosnę i będę potrafiła pomóc sama sobie lub przyjąć cudza pomoc , a nie wciąż rozdrapywać rany i obwiniać innych o moje samopoczucie.

Nie wiem co mam ze sobą zrobić..posprzątałam,,mama juz i tak wszystko ugotowała i ma do mnie pretensje , że jej nie pomogłam-nie było mnie w domu- ojca ignorujemy z jego kolędami i cukierkami...a brat ...ma swoje dziwne życie, drażni mnie jego dziecinność...Może jemu tez zazdroszczę tej naiwności i nierozwagi...

Tęsknie za M.,strasznie mi żal,że na siebie krzyczeliśmy...Nie umiem normalnie żyć, a w t ej chwili- oby minęła- obawiam się z e juz zawsze bedę taka naznaczona DDA czy DDD ,mniejsza o nazwy , ale ciężko się żyje z tymi literkami. Wystarczyło ,że ON nie miał dla mnie czasu , bo musiał sprzątać , bo chciał jechać już do domu rodzinnego na kolacje ,,,a mnie akurat było źle ,,,i poczułam się zlekceważona...a jeszcze jak usłyszałam " zawsze chcesz byc najważniejsza., nie mogę być lekiem na twoja samotność i całe zło" ,,,eh ,,,a tak chciałabym usłyszeć " kocham Cie wszystko będzie , ok, niedługo Cie przytulę"-jak od dobrego rodzica, opiekuna...Czy ja wszystko zawsze muszę spieprzyć? Czy znów z deszczyku zrobiłam ulewę?

W takich chwilach zaczynam myśleć, ze łatwiej byłoby mi samej niż z kimś i zaakceptować fakt ,że on nie będzie się mną zajmował ,zawsze gdy tego potrzepuje...ze nigdy nie będę dla nikogo tak ważna jak powinnam być dla rodziców i ze nikt nigdy mi tego ciepła ,którego zabrakło nie odda..

Jak inni sobie z tym radzą??Moze dowiem się tego na grupie...tym czasem,,,moze zrobię sobie ziółka,,,wezmę gazetę , zjem coś dobrego ,,,a może jednak pogadam z mama,,,nie wiem czy coś z tego uda mi się zrealizować czy poczuje się lepiej, ale chyba nie mam innego wyjścia,,,ile można płakać?
Tylko wciąż w siebie nie wierze, wciąż mi się zdaje ze to inni mogą tylko wypełnić te moja pustkę i smutek przegonić...otoczyć opieką. Jak uwierzyć w soją moc?

Wręczyliśmy sobie prezenty z mama i bratem...dobre i to...a ja nie umiem pokonać wewnętrznych oporów , by podejść i przełamać się kawałkiem chleba ...Czuję się już lepiej, ale martwię się, jak M ze mną wytrzyma i moimi demonami, które dają mu w kość...Czekam na ten głupi tel od niego a on pewnie siedzi przy stole z rodzina...i znów mnie serce ściska...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz